Dobra rada na początek zróbcie sobie herbatkę, kawę lub otwórzcie piwko... Troszkę tego będzie-dla niecierpliwych zalecam przejść na dół strony i przeczytać podsumowanie, dla leniwych obejrzeć zdjęcia. Zaczynamy!!!

 

O co właściwie chodzi z tym Grand Prix Biegów Lubartowskich ( w skrócie GP ). Pewnie nie wszyscy słyszeli,ale w tym roku to będzie już druga edycja! Rok temu udało mi się zająć I miejsce kategorii Open Kobiet. W tym roku ….... jest walka, ale od początku.

Grand Prix Biegów Lubartowskich jest to cykl składający się z 4 biegów:

 

  1. XXII Ogólnopolskie Biegi Lewarta,  
  2. V Bieg „Pokój i dobro” ,
  3. IV Półmaraton Lubartowski „Bez granic”,
  4. Bieg „BIEGAM, BO LUBIĘ LASY”

    22330691 861734820650504 749747153 n

 

Za każdy bieg otrzymuje się punkty, a na koniec wygrywa ten, kto po ukończeniu wszystkich 4 biegów zbierze najmniejszą liczbę punktów. Zasady proste i jasne. W przypadku remisu wygrywa osoba, która uzyskała lepszy czas w półmaratonie. Półmaraton więc stał się moim celem biegowym na ten rok, planowałam uzyskać wynik 1:45:00, ale o tym w dalszej części relacji-teraz przejdziemy do pierwszego biegu.

 

XXII Ogólnopolskie Biegi Lewarta

 

           Były to biegi na różnych dystansach, gdyż startowały dzieci i młodzież. Ja rzecz jasna brałam udział w biegu głównym na 5 km. Był to  mój  5 bieg w barwach biegusiem.pl, a 8 start w 2017roku. Standardowo pojawiłam się dużo wcześniej niż miał nastąpić start, na spokojnie odebrałam pakiet startowy, porozmawiałam ze znajomymi, jakieś wspólne fotki, szukanie kogoś, kto będzie biegł na podobny czas jak ja. Moje poszukiwania zakończyły się fiaskiem i zmuszona byłam biec sama, a tego nie lubię. Dodatkowo już przed startem wiedziałam, że nie mam szans na zajęcie dobrej pozycji, gdyż w zasięgu wzroku pojawiły się zawodniczki z Ukrainy (co mnie wcale nie dziwi, gdyż do wygrania były nagrody pieniężne,w innym przypadku pewnie by nawet nie wiedziały gdzie jest Lubartów).. i tu warto by się zastanowić nad zmiana nazwy biegu, bo „OgólnoPOLSKIE” mi coś nie pasuje do zaistniałej sytuacji, ewentualnie można by było pomyśleć nad wprowadzeniem osobnej kategorii dla naszych bliskich sąsiadów- to taka moja luźna myśl.

 

Troszkę zrezygnowana poszłam na rozgrzewkę, zrobiłam kilka ćwiczeń, lekki trucht i około pięciu szybszych odcinków. Po chwili rozgrzana stałam już na starcie biegu i to były ostatnie chwile na zebranie myśli, a że myśli zebrać nie umiałam to włączyłam muzykę. Jak zawsze poprosiłam, by nikt mnie nie przewrócił (uraz po jednej z dyszek)  i ruszyłam z tłumem. Pierwszy kilometr – poszłam jak dzik w kartoflisko.. 04:08 to stanowczo za szybko. Już od początku wiedziałam, że później będę „ryła glebę” znaczy, że zapłacę za tak szybki start. Na drugim km zwolniłam tak to nazwijmy, bo tempo 04:16 to też dość szybko jak na mnie-tak powinnam kończyć, a nie zaczynać. Wystartowałam z dość odległej pozycji, ale na tych 2 km wyprzedziłam kilka dziewczyn i tylko chciałam utrzymać miejsce. Byłam 6 kobietą i wtedy stało się- pierwszy podbieg jaki tylko był i od razu spadło mi tempo do 04:36. Tu niejeden powie: "chciałbym biegać takim tempem" , ale nie, ja wiem, mogę szybciej albo powinnam szybciej. Niestety w takich sytuacjach często spada moje morale i już tylko króluje hasło OBY DO METY.  Na 4 km "zrobiłam się" 7 kobietą... Co to dla mnie oznacza- wypadłam z Open (nagradzali 6 miejsc). W głowie miałam myśli niezbyt pochlebne na swój temat. Trudno...najwyżej zadowolę się kategorią. Czwarty km 04:29-trzymałam się blisko tej, która mnie wyprzedziła. Niestety znów podbieg mnie pokonał i nie udało się dogonić 6 kobiety. Co prawda niewiele zabrakło, ale tempo 04:33 piątego kilometra to zbyt wolne tempo na wywalczenie wyniku i dobrej pozycji. Ostatecznie skończyłam jak skończyłam znaczy tak jak zawsze, spocona, ale elegancka z czasem 22:04.

 

              Po odebraniu medalu wkurzona na siebie poszłam na samotne schłodzenie. Wiedziałam,że te moje pierwsze km były za szybko i przekreśliły szanse, a śmiało mogłam wywalczyć lepsza lokatę. 1,5km truchcikiem i troszkę moje wkurzenie na siebie samą minęło. Po powrocie pyszna zupka, którą częstowali uczestników biegu, herbata i czekamy na nagradzanie. Zajęłam 7. miejsce Open Kobiet ,1 miejsce w kat. kobiet do 35 lat oraz podłapałam kilka punktów do GP. Na tym etapie nie interesowała mnie wygrana w GP, do tego moja znajoma Joanna powiedziała mi, że to ona w tym roku to wygrywa.... A ja...ehhh - ja wiedziałam – Joanna szybko biega więc ja tylko, chce ukończyć wszystkie biegi Lubartowskiego GP. Tak jak ukończyłam to rok wcześniej. Fajna zabawa, a do tego biegi maja charakter charytatywny więc coś co lubię. A czy wygram to czy będę 2,3,4 nie miało dla mnie najmniejszego znaczenia - liczy się zabawa.

22343603 861734953983824 811833012 o

 

1/4 zrealizowana lecimy dalej...     

       

             Kolejnym biegiem był V Bieg „Pokój i dobro”. Była już relacja z tego biegu, ale nie moja...Większość z Was pewnie czytała, a jak nie to zachęcam do nadrobienia zaległości - relacja Kamila Rafelda.

            Jak już przeczytaliście to doskonale większość szczegółów znacie, więc przejdę do momentu kiedy to wystartowaliśmy i opisze jak wyglądało moje 10 km na trasie. Jak zawsze moim planem było przekroczenie linii mety. Nie jestem osobą, która biega na życiówki, kto mnie zna ten to wie.

22323226 861734983983821 1233431597 n

 

             Pierwszy kilometr, ze swoim gadulstwem na trasie pokonałam w średnim tempie 04:30. Tutaj , w odróżnieniu od wcześniej opisanego biegu nie biegłam sama - towarzyszyła mi Joanna, która jak pamiętacie miała plan by wygrać GP więc moja potencjalna rywalka, ale jakoś tak jej nie odbieram (dla mnie jest kobietą, która bardzo dobrze biega, ma wiele sukcesów na swoim koncie i cenię ją, bo jest osobą szczerą i doskonale wie czego chce tak jak i w tym przypadku). Przed nami było chyba jeszcze ze 2 kobietki, ale podczas rozmowy wiedziałyśmy, że je wyprzedzimy, bo one hmmm …- te to dopiero jak dziki poszły z pierwszej linii - chyba chciały wyprzedzić Bartka...ale nie o tym mowa. Drugi kilometr chyba był z górki lub zapach z lubartowskiego stawu w parku tak na nas działał, że chciałyśmy jak najszybciej wybiec na kolejne km trasy. Udało się wyprzedzić jedną kobietkę i już tylko jedna była przed Nami, tu średnie wyszło 04:17. Joanna powiedziała, że troszkę za szybko, więc zwolniłyśmy-właściwie bardziej ona niż ja i na trzecim kilometrze miałam 04:35. Czwarty "kaem" słonecznie, duszno, a ja zazwyczaj w taka pogodę lecę z własną wodąl. Tym razem jednak nie byłam przygotowana - pogoda zaskoczyła mnie jak zima drogowców. Przez ten deficyt wody średnie tempo 04:48, lecz tu wyprzedziłam kolejna dziewczynę i stałam się liderką!  Zadowolona, że być może uda się to wygrać, ale z poczuciem, że to nie koniec i może wszystko się zdarzyć dalej robiłam swoje. Na szczęście pojawiła się woda...04:39 to średni czas piątego kilometra. Trasa biegu nie należała do łatwych, był to bieg przełajowy więc taki, w którym nie czuje się najlepiej. Mimo to te wszystkie pola, łąki, drzewa, które mijałam sprawiały, że bieg był przyjemnością, ale wiedziałam, że już niebawem zacznie się asfalt i dość wymagający podbieg. Szósty kilometr 04:41, a przed 7 km czeka na mnie mąż. Bije brawo, biegnie ze mną kawałek i mówi, że jestem pierwsza, a druga kobieta jest blisko (wie, że lubię wiedzieć). Za chwilę znów biegnę sama. Mijam kolejne metry - zaczyna się podbieg i niesamowity ból (nie będę opisywać co i gdzie boli, bo musiałabym więcej ze swojego życia opowiedzieć, a aż tak uzewnętrzniać się nie będę), tempo spada 05:03 moja pozycja liderki też (Joanna już jest przede mną) .Kolejny kilometr 04:49...myśli w głowie najróżniejsze-może zejść z trasy, może przejść do marszu. Ból nie ustępuje, zaciskam zęby i mówię sobie „Kasia tyle przebiegłaś, jesteś k***a silną kobietą możesz to zrobić i to zrobisz !” . Walczę i trzyma mnie myśl ''już tylko kawałek!''. Za chwilę widzę naszego Olsena, który chyba leciał na schłodzenie, ale jak zobaczył, że jestem druga postanowił mnie dopingować, abym jeszcze w końcówce ewentualnie odzyskała pozycję liderki. Niestety nie wiedział o bólu, który towarzyszył  mi od ostatnich kilometrów, aczkolwiek taka pomoc z jego strony była bardzo miła i faktycznie dzięki niemu wykrzesałam z siebie trochę siły i wyprzedziłam kilku panów. Dziewiąty kilometr 04:40. Niestety górka jaką napotykam na ostatnim kilometrze wygrywa ze mną..04:53. Ostatnie słowa Olsena - „Wyprzedzaj tego przed Tobą”. Tylko tu pojawił się problem, bo biegacz przede mną usłyszał, że mam go wyprzedzić.... i przyśpieszył. Spocona i mokra od wody, którą od 7 km ciągle się polewałam wpadam na metę. Czas to  47:04 - 20 sekundowa strata do liderki, ale takie jest życie.

 

Na mecie czekają rodzice, którzy mi gratulują. Po chwili oddechu lecę się przebrać i maszerujemy na teren Ogrodu Ojców Kapucynów, gdzie odbywa się piknik rodzinny czyli Kapucynalia, ale to już wiecie od Kamila. Wygrywam jako najszybsza kobieta w Lubartowie oraz zajmuję 2 miejsce Open Kobiet. Nawiązując do wyniku byłam w szoku - mój najlepszy start był 22-11-2015 (Druga Dycha do Maratonu 46:15 )  od tego czasu w moim bieganiu nic się nie zmieniło, ciągle balansowałam w granicy 48-49 minut, a tu taka niespodzianka na niełatwej trasie. Po tym starcie nabrałam ochoty na to by biegać szybciej i wyeliminować sytuacje gdzie właśnie jakikolwiek ból czy podbieg odbierają mi radość z biegania i szanse na wygraną.

 

22323541 861735073983812 1901476120 o

..po biegu...Piotrek Józefowicz, ja, Artur Olek i Kamil Rafeld

 

Połowa za nami, czas na ''połóweczkę''

 

              Zanim opis połóweczki kilka słów od autorki. Od pewnego czasu stawiam sobie jasne cele i dążę do ich realizacji, aczkolwiek głównie dążenie do celu sprawia mi większą satysfakcję i daje więcej zabawy, niż sam cel. Tak samo było w przypadku półmaratonu. Określiłam czas w jakim chcę go ukończyć (1:45:00) - co w moim przypadku uważałam za porywanie się z motyką na słońce, ale zaczęłam przygotowania - roboczo nazwijmy dążenie do celu! Bieganie - bieganiem, ale na taki wynik trzeba troszkę więcej pracy, bynajmniej takie jest moje podejście (po wielu przeprowadzonych rozmowach z elitą oraz doświadczonymi biegaczami). I tutaj troszkę barwnie można powiedzieć - ''skorzystałam z niezłej promocji'' - 3 darmowe wejścia na Pole Dance (Wyjaśniam dla średniowiecznych i stereotypowych ludków to nie jest striptiz!!! Jest to trening oparty na ewolucjach akrobatycznych z użyciem rury, jednak nie ma on podtekstu erotycznego!, a charakter sportowy.)

Już po 3 darmowych wejściach kupiłam karnet za namową (Dziękuję tej osobie chociaż nie wiem czy czyta), a w karnecie jak się okazuje, mam Pole Dance 2x w tygodniu oraz zajęcia z fitnessu 5x w tygodniu. Nie to, że się chwalę, bo chodzi tu o ogólnorozwojowe  ćwiczenia, które mam zapewnione, więc to o czym mówiła znajoma elita. Nakręcona nowymi zajęciami i poczuciem obowiązku (bo jak już kupiłam karnet to szkoda żeby przepadł) regularnie uczestniczyłam w treningach. Z bieganiem miałam większe opory, ciągle w głowie myśl ''żeby mi się chciało tak jak mi się nie chce'', a na poważnie nie chciało mi się samej wychodzić. Szukałam wymówek, że za gorąco, za zimno itp. itd. (każdy to zna z autopsji) na szczęście mam osoby, które mnie motywują nawet w takich chwilach. { WIEM, ŻE WY CZYTACIE NA PEWNO I WAM TEŻ DZIĘKUJĘ}.

 

        Droga do celu nigdy nie jest prosta i usłana różami w moim przypadku też pojawiły się zakręty - okres wakacji, spadek motywacji, troszkę gór, morza i lenistwa więcej. Pojawiły się także bóle w okolicy achillesa, bałam się o swój wynik. Na szczęście fizjo i zabiegi załatwiły temat, dalej mogłam trenować. Dodatkowo opublikowano wyniki GP po dwóch biegach i to właśnie wtedy patrząc na tabelę wyników zdałam sobie sprawę że mogę to wygrać - jest to w moim zasięgu pod warunkiem, że cel 1:45:00 zostanie zrealizowany! To tyle z tego jak wyglądały moje przygotowania.

 

22343999 861735787317074 295243088 o

 

              Teraz moi Kochani przenosimy się w czasie, chociaż właściwie ciągle to robimy..Teraz jest 10 września godzina poranna, przychodzi fzjo i robi mi jakiś masaż, który to w cudowny sposób ma mi pomóc w osiągnięciu mojego wyniku. Pełna nadziei i stresu, który miałam chyba pierwszy raz w życiu przed biegiem (dziś już wiem, pierwszy raz biegłam na konkretny czas i to była dla mnie duża bariera. Tak jak mówiłam nie biegam na życiówki więc to była nowość). Pogoda  tego dnia dopisywała bardziej tym, którzy planowali się opalać- na bieganie było ciut za gorąco, aczkolwiek mi pogoda nie przeszkadza. Szanse były wyrównane - na wszystkich grzało tak samo. Po masażu jadę po moje dwie siostrzenice - był to ich debiut w Biegu Malucha (i mój też). Szybko załatwiamy zapis i biegusiem na start. Pierwsza Kinga bez nagrody, potem Nikola i tu sukces pierwszy bieg i zajmuje 3 miejsce Open Dziewczynek (dumna- tak się czułam!).

22323636 861735703983749 1396318718 o

 

             Na placu przed lubartowskim ratuszem roiło się od biegaczy i znajomych ale jak to zawsze na biegu nie muszę Wam tego opisywać. Zrobiłam jakąś mizerną rozgrzewkę, bo dziewczynki nie odstępowały mnie na krok, musiałam nawet negocjować aby wypuściły mnie na start. Zabawnie...więc się troszkę rozluźniłam. Po chwili zwarta i gotowa stoję na starcie, obok mnie znów Joanna. Tym razem plan - biegniemy razem...ostatnie wskazówki, przemowy, błogosławieństwo  3.....2.....1..... START czynię znak krzyża i ruszam z Joanną u boku, obie jesteśmy świadome, że od wyniku tego biegu zależy bardzo dużo w GP. Po chwili przyjeżdża mój mąż, który z "wielką radością" jedzie obok  nas na rowerze i z taką "radością" pokonuje całe 21km, a nawet więcej, bo krążył i sprawdzał jak się mają inni znajomi. Nie będę opisywać każdego kilometra, bo stałabym się chyba znienawidzonym autorem relacji  (a coś czuje, że i tak takim się stanę). Nasze pierwsze 5 km  minęło tak szybko, że ani ja ani Joanna nie wiemy kiedy- średnie tempo na tych kilometrach 4:53. Nie powiem, że taki był plan, bo plan był zupełnie inny- ale było minęło, czasu nie cofnę. Miedzy 5-6 km dogoniła nas Kasia - druga w GP po dwóch biegach więc nie wesoło jak dla mnie...Do tego pojawił się podbieg, ale nie przejmowałam się nim, znałam dalszą część trasy i wiedziałam jak to rozegrać, w końcu 3 raz tam biegłam, dodatkowo w rodzinnym mieście z mężem u boku, rodzicami czekającymi na mecie. Byłam pewna siebie (zwolniłam lekko, ale nie na tyle aby zostać z tyłu za dziewczynami) i tak oto po szóstym km byłam już tylko ja, mój cel (1:45:00), muzyka, mąż na rowerze i  4 kobiety przede mną. Na pierwsze i drugie miejsce się nie porywałam. Furmanik Ewa i Zarzeczna Olga  były zdecydowanymi liderkami a ja swoje miejsce w szeregu znam, więc zostało mi wyprzedzić 2 kobiety ( chociaż bardziej zależało mi żeby Joanna i Kasia mnie nie wyprzedziły)... i tak dalej realizowałam swój plan. Ku mojemu zaskoczeniu był na tyle dobry, że na siódmym kilometrze byłam 4 kobietą, a po ósmym kilometrze byłam już 3 i tylko trzymałam swoje tempo (średnie kolejnych pięciu km-5:08). Wszystko ładnie, pięknie, ale zrobiłam się głodna. Na 11km banan "uratował mi życie". Zaraz potem podjechał Pan na rowerze, który nagrywał film. Czy wiecie jak ciężko jest odpowiadać logicznie na pytania gdy się biegnie?- z drugiej strony dobrze,że nie pytał z tabliczki mnożenia. Aczkolwiek pytanie o taśmy do kinezjotapingu też do najłatwiejszych nie należało. Opowiedzenie jak działają i czy to nie jest doping mnie rozbawiło, a moja odpowiedz w jakimś niezrozumiałym języku jeszcze bardziej. Na szczęście nigdzie tego filmu nie opublikował (jeszcze).

 

Nie przeciągając Waszej cierpliwości kolejne pięć kilometrów mijam nieco szybciej - średnie tempo wychodzi 5:03, żadnego bólu, żadnych problemów, trzymam tempo, mam siłę, a bynajmniej tak mi się wydaje. Wszystko ładnie się układa. Mąż jedzie obok, podaje wodę, sprawdza gdzie są dziewczyny. Po powrocie zdaje relacje, która brzmi "bardzo daleko". Dostałam troszkę luzu, wiedziałam, że jestem 3 open  i chyba przestałam myśleć o wyniku. Troszkę swobodniej biegłam, biegacze mijali mnie - ja mijałam ich i w sumie tak było, całą drogę. Jak zawsze na biegach, aż do momentu kryzysu. Na ok 19 km mimo gorąca na dworze, zrobiło mi się strasznie zimno, gęsia skórka pojawiła się na całym ciele. Do tego zaczęłam lekko odczuwać achillesa, brakowało mi też wyraźnego dopingu ze strony męża .. Byłam już zmęczona, jakaś smutna się zrobiłam - to akurat widać na kilku zdjęciach (normalnie jak nie ja), ale leciałam dalej. Wydawało mi się, że mam lekki zapas, ale chyba muszę wziąć korki z matmy (albo wypisywać na ręce, który kilometr w jakim tempie mam pokonywać ). Dwudziesty kilometr biegnę już chyba automatycznie - tak po prostu do mety. Znów kręcimy się po uliczkach Lubartowa, a potem wbiegamy do parku. Sytuacja jak na dyszce, tylko tym razem zapach ze stawu w parku jest odczuwalny intensywniej - mój zmysł węchu normalnie jest wyczulony, ale ten ostatni kilometr to armagedon, do tego pod górę, wyprzedzam jeszcze mojego znajomego, mąż skręca w uliczkę wcześniej, a ja wbiegam na metę z rękoma w górze. Zegar pokazuje 1:46:35 dostaje medal, a obok mnie już jest moja siostrzenica. Siadam, ściągam buty (spokojnie wszyscy przeżyli), odpoczywam, a nogi mi drżą jak nigdy... Jestem z siebie zadowolona mimo iż plan 1:45:00 nie był wykonany, to wynik zeszłoroczny poprawiłam o 2 minuty, a dla mnie to dużo! Same przygotowania dały mi wiele radości. Jak wspomniałam na początku, za rok będzie jeszcze lepiej! Bieg ukończyłam na  3 miejscu Open Kobiet, zajęłam 1 miejsce wśród mieszkanek Lubartowa oraz stałam się liderką w Klasyfikacji Grand Prix biegów Lubartowskich.

 

22311851 861736000650386 835886985 o

fot. Radosław Czarnecki

 

Podsumowując Część I ...

 

 Tak namieszać mogłam tylko ja...( niecierpliwi teraz  mogą czuć się rozczarowani i wrócić do początku relacji )

                                                              cdn.

 

22291821 861735237317129 1327241646 n

Fotografie wykorzystane w relacji: Maciej Howorus, Lubartów24, Rafał Czarnecki, Katarzyna Anna Iwaniuk-Mroczek

Kalendarz wydarzeń

Kwiecień 2024
P W Ś C P S N
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30
  • nasze biegi
  • polecane biegi

 

 

fdm wroblewska