Mój start w tym biegu stał pod dużym znakiem zapytania. Ostatni okres bowiem poprzedzający to wydarzenie nie był dla mnie dobry. Niestety, ale dopadło mnie jakieś dziwne wyczerpanie i zniechęcenie biegowe. Do tego brakowało motywacji do treningów i samopoczucie też miałem nie najlepsze. Najbardziej jednak martwiło mnie bolące kolano, o którym wspominałem we wcześniejszych relacjach. Kłopoty z kolanem nasiliły się do tego stopnia, że na półtora tygodnia przed zawodami w Lubartowie przestałem w ogóle biegać. Ćwiczyłem jedynie trochę na orbitreku i chodziłem na basen. Wszystko po to, aby zregenerować się i dać odpocząć obciążonemu stawowi kolanowemu. Wierzyłem, że to pomoże na tyle aby móc pobiec. Zależało mi w głębi serca na tym starcie ponieważ bieg miał charakter charytatywny, a opłata startowa była przeznaczona na leczenie i rehabilitację dwóch sióstr Mileny i Moniki zmagających się z poważną chorobą. Nawet pomimo ogólnego biegowego zniechęcenia na ten bieg pragnąłem znaleźć siły i motywację. Pomimo pewnej dozy niepewności zdecydowałem się pobiec w tych zawodach. Zauważyłem bowiem pozytywne reakcje organizmu na odpoczynek i rehabilitację. Tak więc kiedy przeważająca część Biegusiowej ekipy bawiła się we Lwowie Ja wraz z Kasią, Łukaszem i Andrzejem stawiliśmy się w Lubartowie, aby biegowo wesprzeć ten szczytny cel.

 

            Sobotni dzień 23 czerwca był dosyć chłodny  i lekko pochmurny. Wyjeżdżając jednak z Ryk wraz z Łukaszem na zawody nie spodziewałem się, że w Lubartowie zostaniemy przywitani deszczem, który jak się okazało towarzyszył nam tego popołudnia niemal cały czas. Na pewno dla większości biegaczy taka pogoda nie była przeszkodą, a nawet cieszyła biorąc pod uwagę wysokie temperatury panujące w ostatnich tygodniach. Ja również zdecydowanie wolę biegać w takich warunkach niż przy upale. Organizatorzy mogli się jednak trochę martwić, gdyż sam bieg był tylko częścią imprezy i pikniku rodzinnego. Odbywały się bowiem tego dnia Kapucynalia. Na miejsce dotarliśmy około 14.20. Poszliśmy odebrać numery i pakiety startowe oraz podpisać się na pamiątkowych koszulkach dla dziewczyn. Na miejscu czekała na nas Kasia jak zwykle wesoła i uśmiechnięta, a po chwili przywitaliśmy się też serdecznie z naszym Biegusiowym sprinterem Andrzejem i  Moniką, która tego dnia dzielnie nam kibicowała. Miałem również przyjemność poznać kilka sympatycznych osób z grupy Potrenujemy? Grupa ta wspierała i wspomagała organizatorów biegu Pokój i Dobro. Atmosfera nawet pomimo pochmurnej aury była pogodna i pełna pozytywnych emocji. Rozpoczęliśmy ostatnie przygotowania przedstartowe i na około 25 minut przed planowanym startem postanowiłem udać się na rozgrzewkę. Musiałem ocenić jak będzie zachowywać się kolano. Po kilku minutach delikatnego biegania i serii ćwiczeń ogólnorozwojowych doszedłem do wniosku, że chyba przerwa którą sobie zrobiłem przyniosła pozytywne efekty. Coś tam jeszcze czułem, ale była nadzieja, że kolano da radę i będę mógł cieszyć się bieganiem. Było rześko i padał deszcz, a ja pierwszy raz od dawna poczułem chęć biegania i miałem jakąś taką pozytywną energię. Celem moim na te zawody było przede wszystkim to aby ukończyć ten bieg i nie pogłębić ewentualnie kontuzji kolana. Głowę miałem czystą i wierzyłem że będzie mi się dobrze biegło nawet pomimo tych wszystkich problemów. Nie myślałem o wynikach czasach i niczym innym. Byłem tylko Ja i moje ciało, które za chwilę podejmie ciężką biegową pracę. Pomyślałem jednak, że przecież jest to praca, którą bardzo kocham tak więc nie ma się czego bać. Piszę o tym ponieważ naprawdę ostatnio czułem się jakiś wypalony. Stając na starcie sobotnich zmagań byłem dziwnie wyluzowany i wiedziałem, że wszystko przyjmę z pokorą. Niepewność dotyczyła tylko zdrowia, ale byłem doświadczony i dobrze słuchałem swojego organizmu. Dlatego też o godzinie 16 wraz z 169 zawodnikami wyruszyłem na 10 kilometrową asfaltowo-przełajową trasę, aby dobrze się bawić i poczuć znowu biegową motywację. Pierwsze dwa kilometry po asfalcie w zwartej grupie. Spokojnie i równo staram się złapać odpowiedni rytm biegu. Nogi sa lekkie a kolano nie boli. Uśmiecham się więc do siebie i mówię „Kamil biegnij na samopoczucie a będzie dobrze”. Po 2 kilometrach wbiegamy na polną drogę aby przez kolejne kilka kilometrów biec w takim terenie. Niby jest trudniej ze względu na nierówności i małe podbiegi ale ja tego nie czuję. Biegnę dalej ładnie i dosyć mocno. Trzeci i czwarty kilometr pokonuje w niezłym czasie, aż się zastanawiam czy nie za szybko biegnę. Samopoczucie i forma fizyczna podpowiadają mi jednak aby nie kombinować i nie myśleć o niczym negatywnym. Skupiam się więc tylko na swobodnym i ładnym biegu. Na półmetku wynik mnie zaskakuje  na plus, gdy zerkam na zegarek. Nie wierzę, że biegnę tak szybko, ponieważ nawet tego nie czuje. Jest mokro i deszczowo, ale to mi sprzyja. Nogi mnie niosą tak więc gnam do przodu na tyle ile mogę. Kolejne kilometry mijają szybko i na 7 kilometrze ponownie wracamy na asfalt na którym coraz więcej kałuż. Ubrania mam nasiąknięte wodą, a buty coraz cięższe, ale za to nogi mają dynamit. Dlatego też pomimo lekkiego kryzysu między 7 a 8 kilometrem nie poddaje się tylko walczę aby utrzymać to dobre tempo. Udaje mi się to nieźle. Uśmiecham się ponieważ czuje przyjemność z tego biegu. Jeszcze tylko 2 kilometry i będę się cieszył. To może być znakomity wynik, którego w ogóle się nie spodziewałem. Cieszę się ze jest tak fajnie ale nie myślę o rekordzie. Zresztą realnie patrząc to w tym momencie biegnę na czas około 51 minut. Istotna jest dla mnie ta niesamowita frajda i taka swoboda  przebierania nogami którą czułem. Organizm mi pomaga tak wiec jeszcze mocniej zaczynam pracować na ostatnim kilometrze. Ostatnie metry i jest meta i ponownie unoszę ręce w geście zwycięstwa. Meta jest dla mnie zawsze nagrodą i daje największe poczucie spełnienia. Nie raz na metę wpadamy z rekordem, a nie raz cieszymy się z pokonania własnych słabości i ograniczeń. Różnie układają się przecież biegi, ale ja wychodzę z założenia, że na mecie trzeba się cieszyć. Oczywiście raduję się z bardzo dobrego występu i odbieram pamiątkowy medal. Udało mi się pobiec 50 minut i 32 sek. Byłem bardzo zaskoczony, ponieważ nie spodziewałem się przy tych moich kłopotach tak dobrego czasu, który jest tylko trochę gorszy od mojej życiówki. Cieszy, że kolano wytrzymało i jest już dużo lepiej, ale największą satysfakcję daje to, że czułem moc, swobodę i przyjemność z tego startu. Bieg ukończyło 169 zawodników, a ja zająłem 90 miejsce  Po przebraniu się udaliśmy się na pierogi, które w połączeniu z deszczem smakowały bardzo dobrze. Podczas dekoracji dla najszybszych i wręczenia nagród my jako grupa Biegusiem.pl też mieliśmy wielkie powody do radości. Otóż drugie miejsce w klasyfikacji ogólnej wśród kobiet wywalczyła Kasia, a w tej samej kategorii wśród panów Andrzej również był 2. Oboje byli też najszybszymi mieszkańcami Lubartowa. Brawa wielkie dla Nich jak i dla całej ekipy i dla wszystkich startujących. Ogromne podziękowania dla organizatorów i wolontariuszy, którzy pomimo kiepskiej pogody bardzo wspierali nas biegaczy.

 

            Podsumowując jestem naprawdę mile zaskoczony zaprezentowaną przez siebie formą i cieszę się, że kolano dało radę. Pomimo wyraźnej poprawy jeszcze przez jakiś czas będę je oszczędzał. Nasuwa mi się taka refleksja, że być może czasem organizm potrzebuje takiego odpoczynku aby się zregenerować i wejść na wyższe obroty. Przerwa którą zrobiłem i wiele innych pozytywnych czynników takich jak pogoda, czy nastawienie mentalne sprawiło, że bieg w Lubartowie był jednym z moich bardziej udanych w karierze. Dostałem pewien pozytywny impuls w sobotę, choć na razie nie wiem czy w 100% odzyskałem motywację i chęci do biegania, to mam nadzieję, że niedługo tak się stanie.  Wierzę, że wróci mi ta szalona radość z przebierania nogami, a zdrowie pozwoli realizować z uśmiechem moja pasję. Wielkie podziękowania dla Wszystkich, którzy wspierali mnie i wspierają w tym trudniejszym okresie. Dziękuję za miłe towarzystwo i wsparcie oraz Wasz uśmiech podczas tych zawodów. Bez przyjaciół byłoby dużo trudniej. Dziękuję jednak najbardziej mojemu kochanemu Tacie, bo to dzięki niemu sport i aktywność na świeżym powietrzu stały się dla mnie tak ważne w życiu. Wspominam o tym nie przypadkowo, gdyż sobotni bieg był rozgrywany w dniu Ojca. Czasem najlepsze momenty w życiu pojawiają się wtedy kiedy się ich nie spodziewamy. Mam marzenie aby w końcu złamać 50 minut na dychę i to jest w tym momencie mój największy sportowy cel. Aby go realizować muszę być jednak zdrowy i wrócić do treningów.  Przede wszystkim muszę odzyskać motywację i wiarę w to co robię. Proszę zatem o wsparcie i kibicowanie mi. Pozdrawiam serdecznie !!! 

Kalendarz wydarzeń

Kwiecień 2024
P W Ś C P S N
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30
  • nasze biegi
  • polecane biegi

 

 

fdm wroblewska