WPROWADZENIE O BIEGANIU

Wysyp relacji w ostatnich dniach ucieszył mnie oraz zmotywował do napisania paru słów o Wyszehradzkim Ultramaratonie ,,Twierdza Przemyśl”. Biegacze mieli do wyboru dwa dystanse: 21 km i 55 km. Jako, że to jest mój pierwszy start w tego typu biegach, postanowiłem wybrać tą krótszy trasę. Z perspektywy czasu wiem jednak, że można było spróbować przebiec 55 km. Jak zauważyłem czytając poprzednie sprawozdania z zawodów stwierdzam że: opisy Daniela są z dużą dozą dowcipu, Adam zadał sobie pytania i sam na nie odpowiedział, Dominika skupiła się na otaczającej przyrodzie i spokojnym tonie, a Paula i pani Kasia opisały sam bieg bardziej szczegółowo. Kopiując moich poprzedników spróbuje to wszystko połączyć.

Dlaczego na debiut nie wybrałeś jakiegoś biegu w Bieszczadach?

Z opowieści znajomych i ich zdjęć na profilach społecznościowych jestem przekonany, że w Bieszczadach jest bajecznie. Jednak ja nie jestem typem turysty, a im częściej ktoś mi poleca jakiś bieg tym bardziej nie mam ochoty tam jechać. Kiedy większość grupy była na Orlen Maratonie w Warszawie – ja wybrałem półmaraton w Kraśniku. Ponadto wolę bardziej kameralne zawody. Fakt również, że nie ma tam piłkarskiej Ekstraklasy nie wpływa motywująco na to by kiedyś się wyprawić.

Jak długo i w jaki sposób przygotowałeś się do startu?

Nie przygotowywałem się specjalnie do tego startu, a że lubię długie wybiegania uznałem, że mój kilometraż na treningach wystarczy do ukończenia tej rywalizacji. Nie robiłem także jakiś treningów typowych dla biegów ultra (np. zbieganie czy podbiegi), poza jednym delikatnym na 4 dni przed startem. Jednak po rozmowie z Adamem Banaszkiem postanowiłem, że od lipca spróbuje włączyć do moich przygotowań jakieś akcenty takie jak: rytmy, interwały czy przebieżki.

Zatem dlaczego biegi ultra?

Nie potrafię sensownie odpowiedzieć na to pytanie. Przyznam się nawet szczerze, że jak na treningach grupowych koledzy zaczynają rozmawiać o biegach ultra to ja wtedy spowalniam, albo robię dwa kroki w bok by tego nie słyszeć (choć dla dwóch biegaczy wystartowałbym w biegu Rzeźnika w parze). Nakręcam się gdy toczy się pogawędka o historii sportu. Przyznam się szczerze, że jestem pod wrażeniem wiedzy na ten temat Tomka Głodka. Wracając do pytania to w ostatnią niedzielę maja brałem udział w zawodach w Krasiczynie nieopodal Przemyśla. Tamtejszy teren był pełny podbiegów oraz był najlepszy w moim wykonaniu pod względem samopoczucia w całej karierze. Wbiegając do krasiczyńskiego lasu miałem wrażenie, że zatrzymał się czas i nie liczyło się nic. Byłem tylko ja i zieleń. Ponadto organizatorzy spowodowali, że czułem się jak w polskiej wsi znanej ze skansenów. Żaden komercyjny wyścig nie stworzył takiej fantastycznej atmosfery jak ten w Krasiczynie. Także nie było tam opłaty startowej. Oby więcej takich startów w mojej karierze Właśnie chyba dlatego lubię wracać do Przemyśla i w jego okolice.

WRAŻENIA Z TRASY

Start o godzinie 9 poprzedziła rozgrzewka prowadzona przez jedną z zawodniczek Przemyskiego Klubu Biegacza. Bieg odbył się na wymagającej trasie o wzroście wysokości 644 m. Wystartowałem z bidonem w ręku, a już za zakrętem na górce wiem, że nie będzie lekko. Następnie był stromy podbieg na trasę narciarską. Pokonywałem go powoli, ale ciągle biegiem, ani razu nie przechodząc w marsz. Na jego końcu po 9 minutach miałem już dość tych zawodów, gdyż wtedy było bardzo gorąco. Na szczęście niedługo później pogoda dla biegaczy się poprawiła. Po łyku wody dostałem trochę sił. Twarde jak z betonu łydki nie pozwalały mi przyśpieszyć, mimo tętna znacznie niższego niż wtedy, gdy słuchałem sprawozdań radiowych z ostatniej kolejki Ekstraklasy. Później po stromym zbiegu gęsiego ustawiła się kolejka biegaczy. Ja się nie wyrobiłem i wpadłem na jednego z nich, a potem na drzewo. Przeprosiłem tego zawodnika, na co on odparł ,,Nic się nie dzieje”. Następnie podążało się po wąskiej trasie między polem a zaroślami, na której niemożliwe było wyprzedzanie. Po innym zbiegu biegacz Waldek powiedział do mnie bym zwolnił, bo jeszcze trochę wzniesień przed nami. Dowiedziałem się także, że w tamtejszym lesie są grzyby, ale nie wiem do czego były rozciągnięte po szlaku kable. Może do pomiaru czasu? Potem goniąc po błotnistej trasie ubrudziłem buty i wiedziałem, że będę musiał je wyczyścić, by wsiąść w nich do pociągu. W międzyczasie strażacy robili kurtynę wodną, a ja wymieszałem na punkcie odżywczym wodę z colą, którą od czasu do czasu popijałem w momentach kryzysowych. W okolicach półmetka przemierzaliśmy ciemny tunel pełny nierówności. Organizatorzy jednak powiedzieli nam o nich przed wbiegnięciem tam, bo w przeciwnym razie łatwo byłoby o kontuzję. Na 11 km mój czas wynosił 1.02.59, a pewien pan krzyknął ,,Ale was baby wymieszały z błotem”. Tych dwóch biegnących pań nie udało się już wyprzedzić aż do mety. Dalej w lesie znowu poczułem to samo fantastyczne uczucie co w Krasiczynie. Ponownie cisza, spokój, wolno płynący czas i wrażenie, że jestem w jakiejś bajce, gdzie nie ma żadnych problemów i nic się nie liczy. Jeszcze jeden w dniu dzisiejszym zbieg na którym mocno czuję bolące kolana i z utęsknieniem czekam na zmianę nawierzchni z asfaltowej na przełajową. Od tego momentu zaczął się długi okres w którym nikogo za mną, ani nikogo przede mną nie widziałem poza wolontariuszami i okolicznymi mieszkańcami. Takie bezstresowe bieganie skończyło się, gdy musiałem gnać w dół trasą dla narciarzy. Wówczas robiłem to bardzo zachowawczo i nie wiadomo kiedy zaczęło mnie gonić dwóch panów. Do mety było coraz bliżej, a ja mając w pamięci bieg Wilczym Tropem skręcam, gdzie po chwili ludzie z obsługi krzyczeli ,,Wojtek leć prosto”. Przez chwilę zastanawiałem się skąd znają moje imię, mimo tego że mam je napisane na swojej koszulce biegusiowej. Gdy został jedynie ostatni zakręt miało miejsce wydarzenie, którego dotychczas nie miałem w swojej karierze. Otóż wychodzący z kościoła z mszy o godzinie 10 wierni widząc jak pędzę zaczęli klaskać. Na twarzy pojawił mi się uśmiech, a także dostałem dodatkowej mocy. Waldemar z którym rozmawiałem zaczyna mnie gonić, ale ostatecznie nie udaję mu się. Wreszcie meta tego biegu i znowu medal wręcza mi nasza Ania z Przemyśla.

POBIEGOWE REFLEKSJE

Z czasem 2.00.28 zajmuję 24 miejsce na 162 zawodników. Procentowo więc wyprzedziłem tyle samo biegaczy co na ostatnich zawodach w Krasiczynie. Jak bardzo był to wyczerpujący wyścig świadczy fakt, że po nim wypiłem 4-5 puszek napoju energetycznego, zjadłem 3-4 banany, kilka kawałków arbuza i zupę. Chwila rozmowy oraz gratulacji i wreszcie jest upragniony masaż. Kiedy byłem rozmasowywany przez dwie fizjoterapeutki stwierdziłem, że jest to najprzyjemniejszy moment zawodów i warto było tu przyjechać. Panie zgodnie stwierdziły, że mam spięte mięśnie. Wówczas też zastanawiałem się dlaczego jakiś biegacz masowany przez dwie kobiety, łóżko dalej tak krzyczy z bólu? Od razu przypomniała mi się piosenka Danuty Rinn ,,Gdzie ci mężczyźni” i cytat z Seksmisji ,,Kobieta mnie bije”.
Do Przemyśla może wrócę, ale muszę to przemyśleć we wrześniu. Trochę jednak żałowałem, że nie wybrałem dystansu 55 km, gdyż mój kilometraż na treningach jest wystarczający do ukończenia tak długich zawodów. Teraz jednak chcę spokojnie potrenować i nie mam na oku następnych zawodów. Skupię się na śledzeniu polskich klubów piłkarskich w europejskich pucharach. Jako ciekawostkę podam, że w sezonie 2017/2018 zarówno Ryki jak i Przemyśl będą grać w IV lidze. O ile piłkarze Ruchu będą walczyć o utrzymanie, o tyle piłkarze Polonii będą walczyć o awans (choć Izolator Boguchwała tak łatwo się nie podda). Tu jednak nie czas pisać o regionalnej piłce. Kończę więc z nadzieją, że jesienią będziemy oglądać Legię w Lidze Mistrzów.

Kalendarz wydarzeń

Kwiecień 2024
P W Ś C P S N
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30
  • nasze biegi
  • polecane biegi

 

 

fdm wroblewska