Ciężko mi zebrać myśli, jakoś nie wiem od czego zacząć…Dawno nic nie pisałem i chyba wyszedłem z wprawy…Może troszkę wstępu…

 

----------------Wspomnienia----------------

      Złamać 3h to chyba marzenie każdego maratończyka…na początku przygody z bieganiem były to 4h, ale teraz już jestem troszkę starszy i zamarzyło mi się „połamać trójkę”. Ta myśl zakiełkowała na początku 2016r. Treningi szły bardzo dobrze, wiosenny półmaraton „zrobiony” w 01:24:48 – były przesłanki ku temu aby próbować. Miesiąc później Orlen Marathon i 03:01:58. Zabrakło niewiele, a jednak tak dużo…Kolejna próba była już mniej udana, organizm buntował się, przeżywałem katusze na trasie, dawne demony z moich początków przygody z maratonem powracały…

 

      Nadszedł rok 2017 i kolejny trening za treningiem tylko w jednym celu. Wszystko szło bardzo dobrze, aż za dobrze. Półmaraton Warszawski ze świetnym samopoczuciem i nowym PB (01:23:13)…ale tak jak pisałem wcześniej - było za dobrze, więc musiało coś się przydarzyć…Na ostatnich kilometrach tej „połówki” poczułem mocne kłucie w dwugłowym uda. Okazało się, że naderwałem ścięgno…i tym sposobem rozwiewały się moje marzenia o dobrym wyniku na najbliższym maratonie za 3 tygodnie…Ba….nie tylko o dobrym wyniku-miałem wątpliwości czy dam radę w ogóle pobiec. Okazało się, że pobiec dałem radę, ale bez odpowiednich treningów „na zdrowych nogach” dobry wynik nie był możliwy…Nie załamywałem się - wręcz przeciwnie – miałem jeszcze większą motywację.

 

       Plan nr 1 – start w 39. Maratonie Warszawskim i kolejna próba osiągnięcia wymarzonego wyniku. Znów treningi szły bardzo dobrze, zawody kontrolne utwierdzały mnie w przekonaniu, że jest tak jak być powinno. Udało się po drodze kilka razy poprawić rekordy na 10km i 5km. Czas upływał, maraton był tuż tuż i w głowie różne myśli. Do krótszych dystansów podchodzę spokojnie, ale do dystansu maratońskiego mam duży respekt. Zbyt wiele razy maraton przeżuł mnie konkretnie i wypluł na asfalt…Obiecałem sobie, że już tak nie będzie. Obiecanki cacanki…Nigdy nie można być pewnym, stąd chyba zawsze biegnąc na jakiś wynik w maratonie będę obawiał się przed startem. Niby przed tym maratonem byłem pewny formy, ale mimo wszystko miałem obawy, a kilka dni przed stres był spory…po prostu czułem niepokój…Chciałem żeby już był ranek 24 września…..

-----------------Teraz---------------


      ..i nastał ten długo wyczekiwany dzień. Już 1-2 dni wcześniej wiedziałem, że pogoda do biegania będzie w miarę ok…w końcu bez słońca, bez wysokiej temperatury, bez znienawidzonego wiatru. Za to było troszeczkę deszczu. Już po rozgrzewce w butach mokro…Zapowiadały się długie 42km…

Z głośników tradycyjnie rozbrzmiewa „Sen o Warszawie” ...jeszcze patrzę na tętno. Nie ma szans żeby mieć niskie, takie jak w normalnym treningowym dniu-adrenalinka robi swoje i zegarek pokazuje około 110bpm. Ruszamy…Ustawiłem się w strefie <3h, ale początek chciałem „zrobić” bardzo spokojnie. Moim marzeniem było pobiec tak jak na treningach BNP (biegu z narastającą prędkością), zgodnie z Negativ Split. Na początku troszkę ciasno, ale nie starałem się szarpać, po prostu wolniutko „robiłem” sobie miejsce i czekałem, aż wejdę w odpowiedni rytm biegu. Nie przejmowałem się tempem. Pierwsza „piątka” w 21:45, czyli już na dzień dobry 26s straty. Nie robi to na mnie wrażenia. Troszkę tych maratonów przebiegłem i nie chciałem już powielać poprzednich błędów…Czuję, że tempo jest wolne (4:21), ale chcę, aby organizm powoli wchodził na obroty, chcę zaoszczędzić sił z tych pierwszych kilometrów…żeby tą rezerwę wykorzystać na ostatnich 2000 metrach.

         Kolejne kilometry to już szybsze tempo, ale generalnie nuda….Chciałbym już być na tym 30-tym, gdzie mniej więcej powoli rozgrywa się maraton. Nie powiem-biegnie mi się nieźle, może nie rewelacyjnie, ale nieźle. Kolejna „piątka” za mną i 10km zamykam w 43:01. Nadal 28s straty. Biegnę tempem 4:16, ale cały czas ciągnę za sobą stratę z pierwszych kilometrów…Szczerze? Nie przejmuję się tym wcale. Nie wiem co pisać na tym etapie, bo…niewiele pamiętam…Oprócz tempa kontrolowałem też tętno – w tym momencie około 160bpm…Hmmm nie za wysokie?…Czułem przez to lekki niepokój. 15km za mną w czasie 01:04:24 i nadal 25s straty….Mimo to cały czas nie wyrywam się, czekam…w założeniach minimum do półmetka, a najlepiej do 30-35kilometra. Cały czas biegnę mając w zasięgu wzroku pacemakerów na 3h – wydaje mi się że biegną szybciej niż powinni…Chciałem ich złapać na około 30-tym kilometrze, żeby najtrudniejszy etap pobiec w jakiejś grupie.

mwa17 02 msf 20170924 103128 1

fot. FotoMaraton.pl

        Połowa dystansu za mną…a ja nadal ciągnę około 20 sekund…. Zapadł mi w pamięć gdzieś kiedyś przeczytany tekst na temat poziomu zmęczenia na maratonie. Jeśli czujesz lekkie zmęczenie po połowie dystansu – możesz mieć spore kłopoty na końcowych kilometrach. Nie jestem zmęczony…. Tętno cały czas około 160bpm..czyli nie ma dryfu - jest dobrze. Tempo około 4:16. Za mną 25km w czasie 01:46:55 i już tylko 17sekund... Mniej więcej na tym etapie już powoli chciałem zbierać się do likwidowania straty i robić trochę zapasu. Tylko gdzie Ci pacemakerzy, których miałem dogonić??? 26, 27, 28km….a wiem, że na 31km mam kibiców z biegusiem.pl. Już widzę minę Krzyśka, kiedy przebiega obok nich „zając” na 3h, a mnie nie widać….Znów pewnie myślą, że mi sie nie uda...Serio-takie miałem myśli…Nie chciałem już tych pytań - "Kiedy w końcu złamiesz te 3h?". Te oczekiwania mobilizowały, ale też nakładały presję - niełatwo było mi z tym biegać...Kiedy bardzo sie czegoś chce - nie zawsze to wychodzi. Czasmi wystarczy "wyczyścić" głowę i wynik przychodzi w najbardziej nieoczekiwanym momencie..ale łatwo tak mówić...Wróćmy na trasę...

Nie daję się jednak „podpuścić” głowie i nie gonię za wszelka cenę.

         30km w 02:08:09 i 11s….czyli mozolnie likwiduję te cholerne sekundy. W tym momencie posiłkuję się trzecim i ostatnim żelem energetycznym. Nic nie było na temat odżywiania i nawadniania na trasie, ale to oczywiste, że piłem (raz wodę, raz izo) na każdym bufecie. Czekam na 31 kilometr i kibiców z biegusiem.pl. Już z daleka widzę niebieski transparent i jakoś lżej się zaczyna biec…tempo samoistnie wzrasta. Ciut wcześniej niespodziewanie widzę Marka, biegnie trochę ze mną, motywuje…dzięki - to wszystko bardzo pomaga na trasie. Za chwilę cała grupa-krzyczą, dopingują, chwilę biegną obok, a we mnie wstępują dodatkowe siły. Oczywiście nogi już nie są lekkie, ale mam o wiele więcej sił niż na poprzednich maratonach na tym etapie trasy.

mwa17 01 mz 20170924 120101 2

fot. FotoMaraton.pl

         Mijam 35 kilometr w czasie 02:29:15..już bez bagażu...już 3s zapasu…a ja nadal nie widzę pacemakera na 3h…(Na jaki wyniki on prowadzi !?..) Nie mam grupy, biegnę praktycznie sam, cały czas wyprzedzam zawodników. W końcu maraton, gdzie to nie ja jestem „połykany”. Odczuwam zmęczenie, ale wiem, że muszę jeszcze przyspieszyć. Straszliwie bolą stopy, palce...chyba przez to, że cały czas w mokrych butach...Jednak staram się nie myśleć o tym bólu - to da sie wytrzymać.

Miało być płasko, a pojawiają się podbiegi. Jednak nie tracę tempa na górkach-wręcz przeciwnie-wbiega mi się świetnie. Odliczam kilometry do mety, wizualizuję, żeby było łatwiej, przypominam sobie trasy z treningów...37 kilometr-jeszcze tylko ponad 5km…czyli dystans Biegu Niepodległości w Rykach na ul. Przemysłowej.. Cóż to jest…Tak mało, a tak dużo…

         Zmęczenie nasila się, ale jest dobrze, cały czas czuję, że mam siły przyspieszyć. Nadal czekam…nie wyrywam się, troszkę boję się, że za wcześnie, że na koniec zabraknie sił. W tym momencie nie interesuje mnie jakieś 02:58...Chcę tylko 1s ponizej 3h. Żeli nie mam, ale w ręku kilka pastylek z glukozą złapanych w bufecie…Biegnę z nimi, ale po jakimś czasie wyrzucam…żołądek przemienił się w taką pralkę, że nic już chyba nie przyjmie…Trochę niepokojąco zaczynam czuć ścisk właśnie w okolicach żołądka. Zbliżam się do 40 kilometra - pamiętam jak jeden z kibiców (na 100% zawodnik-chyba skończył swój bieg i kibicował maratończykom) krzyczał:


„Nie patrzcie pod nogi, głowa prosto, patrz przed siebie, jeszcze macie szansę połamać 3h..”

 

        Za mną 40 kilometr w czasie 02:50:38, czyli na styk…zero straty... zero zapasu…Od teraz już postanowiłem mocno przyspieszyć, do mety już tylko bardzo długa ponad 2 kilometrowa prosta. Już nie kalkuluję, mocno podkręcam tempo. Na 41km znów koledzy i koleżanki z biegusiem.pl – dzięki za ten doping. Czy mi się uda? Zdania chyba były podzielone…Prawda? Ja jednak wiedziałem swoje – zrobię to! To co kiedyś wydawało mi się niemożliwe, czyli przyspieszanie w drugiej części dystansu - teraz okazało się nie takie trudne. Mam nawet siły żeby biec tempem grubo poniżej 4:00 min/km przez ostatnie 2 kilometry…i nagle na ostatnim kilometrze zbliżająca się kolka… i z jednej i z drugiej strony. Zaciskam zęby, zaczyna kłuć, uciskam obiema rękami...i biegnę. To nie może mi uciec, nie teraz, nie dziś ,nie na ostatnim kilometrze ! Czuję, ze biegnę szybko (jak na ten etap maratonu), widzę już tabliczki na ostatniej prostej..700m, 600m…już dawno słyszę spikera.21764770 477113779342123 3321514492648541128 n

fot. GraziaRunning ....500m do mety

 

Kłuje, ale teraz to już wbiegnę na metę siłą rozpędu…Jeszcze przyspieszam – już tylko 500m. Już wiem, że będzie upragniony wynik, nic nie stanie mi na drodze…Z daleka widzę elektroniczny zegar – jestem 100m przed metą, a tam ledwo minęło 02:59…Podnoszę ręce do góry i wbiegam na metę w czasie 02:59:29….31 sekund zapasu zyskane na ostatnich ponad 2 kilometrach….Udało się…w końcu…

mwa17 01 mwd 20170924 120126

fot. FotoMaraton.pl


        Chyba mam troszkę łzy w oczach.. Zakrywam twarz rękoma…Idę…powoli…ociężale..chwiejnie (już lepiej się biegło..), zaczynają straszliwie boleć plecy, łydki…. Dostaję wodę, izotonik, medal.. Dociera do mnie, że marzenie spełniło się…Nie taki diabeł straszny…Jak to powiedział Adam:

 

„pokonałeś tego maratona..”

 

          Tak pokonałem..ale bardziej chyba przekonałem sie, że jednak można kończyć maraton bez spadku tempa...,że 4:15min/km nawet przez 42km jest osiagalne. Teraz wiem, że można nawet szybciej, ale znów musiałoby sie wszystko zgrać..Myślę, że "poszedł" impuls do głowy i od teraz będzie już mimo wszystko łatwiej mentalnie...Liczę na to, bo bez mocnej głowy cieżko o dobre wyniki.

Czyli jednak warto było wylewać litry potu na treningach, czasami zmuszać się biegania (bardzo rzadko, ale jednak). Po nieudanych próbach nie załamywałem się tylko konsekwentnie dalej trenowałem…Za metą słyszę jak ktoś mówi:

" w końcu...za 17-tym razem złamane 3h..."

Uśmiecham się, podchodzę, gratuluję, przybijam "piątkę". Wiedziałem, że i ja kiedyś to zrobię, że przyjdzie ten dzień...i przyszedł…Już nic nie muszę ..tylko mogę.. Swoje zrobiłem…

 

Artur Olek  02:59:29  miejsce 161/5457  kat.M40 m-ce 37/1628

 

 PS. Zdaję sobie sprawę, że ktoś kto nie biega nie przebrnie przez ten "język" relacji..pozostaje mieć nadzieję, że Ci co biegają dadzą radę...

 

Zdjęcia: FotoMaraton.pl , GraziaRunning

 

39. Maraton Warszawski-wyniki biegusiem.pl

Kalendarz wydarzeń

Kwiecień 2024
P W Ś C P S N
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30
  • nasze biegi
  • polecane biegi

 

 

fdm wroblewska