fot. Jarosław Markiewicz - Harmony Decor
Pisanie relacji z biegów jakoś w tym roku mi nie wychodziło. Nie miałem natchnienia i brakowało motywacji do tego typu aktywności. Wiedziałem też, że nie mogę się zmuszać do pisania, gdyż to ma być przyjemność. Wyrażanie siebie traktuje bowiem jako pozytywne oddziaływanie na własną osobę i na czytelników. Lubię jednak opowiadać o swoich wrażeniach z zawodów i innych imprez sportowych, w których biorę udział. Pisanie, podobnie zresztą jak bieganie to moja pasja, dlatego pomyślałem, że może warto realizować się nie tylko w sporcie, ale również w tym drugim zakresie bardziej się zaangażować i powrócić do opisywania swoich zmagań biegowych i życiowych. Przyznam, że dużą inspiracją dla mnie do napisania relacji z Biegu Niepodległości były wcześniejsze teksty moich przyjaciół z grupy, którzy w mistrzowski sposób opisali swoje zmagania z maratonem, oraz niezwykłe przygody w górach na ultra maratonie. Ciężko mi będzie zatem dorównać Arturowi, oraz Adamowi i Dominice, ale mogę powiedzieć, że na pewno będę pisał sercem i szczerze opiszę co czułem. Żartobliwie dodam, że na pewno moja relacja będzie zdecydowanie krótsza. Bieg na pięć kilometrów to przecież zupełnie inna bajka i nie można tego porównać z wyczynami chłopaków.
Niedziela 10 listopada była dla mnie dniem, w którym po raz ostatni w tym roku wystartowałem w zawodach. Bieg Niepodległości w Rykach rozgrywany jest dzień przed narodowym świętem. 11 listopada w całej Polsce jest mnóstwo biegów upamiętniających rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości. Niektóre z nich są naprawdę wielkimi wydarzeniami. Przyznam szczerze, że mając doświadczenia z takich masowych imprez ja wolałem już po raz kolejny pobiec w rodzinnej miejscowości. Bieg w Rykach choć może bardziej kameralny, to z każdym rokiem zyskuje coraz więcej sympatyków. Prestiż imprezy rośnie dzięki atestowanej i szybkiej trasie oraz wielu ciekawych konkurencjach wprowadzanych przez organizatorów. Nagroda za rekord trasy była w tym roku główną atrakcją i wprowadziła dużą atrakcyjność do rywalizacji. Wielkim atutem ryckiego biegu jest zawsze wyjątkowa, rodzinna i bardzo przyjazna atmosfera. Rywalizacja odbywała się na dystansie 5 km. Każdy zatem mógł spróbować swoich sił. Wszyscy startujący mieli jakiś akcent patriotyczny, który przypomniał o charakterze tego biegu. Wcześniej swoją walkę na trasie pokazały dzieci i młodzież. Przyznam, że z sentymentem i uśmiechem oglądam starty najmłodszych. Pokazują one bowiem nie tylko zaciętą rywalizacje, ale przede wszystkim radość z biegania. Właśnie to aby cieszyć się bieganiem jest również dla mnie bardzo ważne. Niestety stwierdzam, że moja ambicja i chęć uzyskania jak najlepszego wyniku czasem przysłania mi ten jeden i niezmienny cel, który powinien towarzyszyć mi zawsze. Wspomniany temat zapewne poruszę jeszcze w moich tekstach, jednak teraz skupmy się na tym co najważniejsze.
fot. Twój Głos-gazeta powiatu ryckiego
Start biegu głównego zaplanowano na godzinę 12. Pogoda podczas wcześniejszych przygotowań, biegów dzieci i rozgrzewki była jeszcze znośna. Temperatura do biegania fajna, ale co najważniejsze nie padało. Niestety im bliżej do startu tym coraz więcej wskazywało na to, że będzie padało, co w połączeniu z chłodem sprawiało niezbyt przyjemne wrażenie. Warunki pogodowe to czynniki, na które nie mamy wpływu. Mamy za to wpływ na swoją formę sportową i na nastawienie. Jeżeli chodzi o mnie, to dyspozycja sportowa i przygotowanie do tego biegu było na wysokim poziomie. Przed startem wyznaczyłem sobie ambitny cel aby powalczyć o życiówkę i poprawić wynik z tamtego roku czyli 24.45. Nastawiłem się na to i to bardzo. Wierzyłem, że mogę pobiec tak szybko, tym bardziej, że pod koniec września w Warszawie pobiegłem minimalnie tylko wolniej od rekordu życiowego. Jasny cel, który miałem w głowie i trochę taka natura wojownika sprawiły, ze zbagatelizowałem pewne problemy, które przytrafiły mi się w ostatnim okresie przedstartowym. Silne zapalenie zęba i osłabienie organizmu dawało mi się we znaki. Pomimo tego z nadzieją czekałem na rycką piątkę. Liczyłem, że pokonam te słabości. Wiedziałem także, że muszę pobiec dobrze taktycznie szczególnie na początku. Spotkanie z wieloma przyjaciółmi i wzajemna motywacja dodawały energii tuż przed rozpoczęciem niedzielnego biegu. Rozgrzewkę zrobiłem, tym razem samotną w skupieniu oraz na pobudzaniu się do dobrego i mocnego biegu. Widziałem entuzjazm na twarzach biegaczy, którzy tuż przed startem zaśpiewali pięknie Mazurka Dąbrowskiego. Lubię takie chwile pełne jedności i patriotyzmu. Ostatnie piąteczki i pozdrowienia od kolegów i można startować.
Najszybsi na samym początku, pozostali nieco z tyłu wreszcie doczekaliśmy się na końcowe odliczanie i ruszyliśmy ulicą Przemysłową na 5 kilometrową trasę. Wśród 240 biegaczy byłem i ja, pełen optymizmu i radości, że mogę biec i walczyć o swoje cele. Początek miał być w miarę spokojny i z rezerwą. Staram się nie szarpać i odnaleźć dobre miejsce w gąszczu biegaczy. Kiedy zerkam na zegarek pierwszy raz widzę, że biegnę za szybko. Staram się to skorygować, jednak nie za bardzo mi to wychodzi. Czuję się niby dobrze, ale myślę nie tak miało być. Trudno mi to wytłumaczyć racjonalnie, ale szkolny błąd i zbyt szybki początek, znowu się powtórzył. Pokonuje bowiem 1 km w 4.51. Biegnie mi się naprawdę dobrze. Jestem skupiony i mocno pracuję nogami i rękami. Nadzieja na dobry wynik jest i to duża, gdyż udaje mi się zwolnić i biec równym tempem. Jest mocno, ale 4.55 to jest już moja prędkość. Przez głowę przechodzi mi myśl, że może pomimo tego początku uda się i to będzie ten dzień. Wspomniane powyżej tempo udaje mi się utrzymać przez 2 kolejne kilometry. Wcześniej po nawrocie biegnąc w powrotną stronę słyszę okrzyki od kolegów i przyjaciół zagrzewające do boju i bardzo motywujące. Tym razem za bardzo nie odpowiadam, gdyż walczę o każdą sekundę, a przecież robi się coraz trudniej. Jedynie uśmiechem staram się odwzajemnić te miłe gesty. Mijam 3 km i zaczynam prawdziwą walkę. Pragnę teraz utrzymać jak najdłużej to dobre tempo. Wiem jednak, że może być kryzys na 4 km i trzeba będzie go pokonać. Moje obawy zaczynają się niestety sprawdzać, ale nie poddaje się jeszcze. Tanio skóry nie sprzedam szepczę do siebie i próbuję znowu wejść na odpowiednie tempo. Naprawdę robiłem co mogłem, ale cyferki na zegarku sa dla mnie bezlitosne. Tempo zaczyna zdecydowanie spadać, a ja czuję potworne zmęczenie. Półtora kilometra do mety to już tak niewiele, ale mi zaczyna odcinać prąd i zabierać energię. Łydki mnie pieką, ale staram się myśleć pozytywnie. Może to minie ? Miałem takie myśli. Kiedy tak biegnę i toczę samotną walkę ze słabościami organizmu dobiega do mnie Przyjaciółka Monika z Dęblina. Pyta jak się czuję, a ja tylko z grymasem, kręcę głową. Wiadomo, że nie było dobrze, a dodatkowo spada wyraźnie moja motywacja i pozytywne nastawienie. Najlepszym odzwierciedleniem tego co się ze mną dzieje jest fakt, że 4 km pokonuję w 5.13. Fajnie, że Monika postanowiła mi towarzyszyć do końca. Motywuje mnie to do tego, aby wykrzesać z siebie jeszcze trochę sił i dobiec do mety. Ostatni kilometr, to straszna walka. Tempo jest jeszcze gorsze niż na 4 km, ale to jest już bieg aby przerwać. Wiem, że nie dam rady pobić rekordu życiowego. Jestem zły na siebie samego. Próbuję jeszcze przyspieszyć ale nie bardzo mogę. Tuż przed metę dogania nas koleżanka Iwona i wspólnie wpadamy na metę. Dzięki dziewczyny za super finisz. Pierwsza myśl na mecie. Wreszcie koniec męczarni.
Ostatni kilometr pokonuję w 5.25. Mój oficjalny wynik to 25.18. Przyjmuję gratulacje i odbieram piękny medal. Jestem rozczarowany i zły. Popełniłem bowiem błąd na 1km i nie udało się osiągnąć zamierzonego celu. Wiem, ze był to jeden z najszybszych moich startów w karierze na dystansie 5 kilometrów, ale nie potrafię jakoś się cieszyć. Pokazuje to bardzo dobitnie jaki wpływ na nas ma to co sobie „wbijemy” do głowy i na co się nastawimy. Trudno wtedy szukać pozytywów. Właśnie to nastawienie na wynik, przeszkodziło mi cieszyć się bieganiem, które daje mi tyle radości. Sam koniec imprezy był bardzo deszczowy, ale pyszne jedzonko i ciepła herbatka zrekompensowały te niedogodności. Obecność, natomiast wśród Przyjaciół, była dla mnie najlepszym lekarstwem na smutek związany z gorszym startem. Dziękuję za każde dobre słowo, doping i wsparcie, które od Was otrzymuje. Gratuluję Wszystkim osiągniętych wyników i mam nadzieję do zobaczenia za rok.
Podsumowując muszę przyznać, że patrząc na cel wynikowy, taktykę biegu i na to jak trenowałem to nie mogę być w pełni zadowolony z Biegu Niepodległości w Rykach. Pewne rzeczy po prostu nie zagrały. Spoglądając na to jednak z drugiej strony, trzeba zwrócić uwagę na moje problemy zdrowotne przed startem, na padający deszcz i na to ile wysiłku włożyłem w ten bieg i powiedzieć sobie, że nie było aż tak źle przecież !! Jestem bardzo ambitny i dlatego czasem może tak surowo oceniam siebie i swoje biegi. Muszę jednak przypominać sobie, że tak naprawdę bieganie ma mi dawać radość i wywoływać uśmiech na twarzy. Dlatego najwięcej pracy przede mną jeżeli chodzi o sferę mentalną i nastawienie. Więcej ”chłodnej głowy” i luzu i będzie moc ! Kończący się sezon to dla mnie odpoczynek od długich dystansów. Były próby bicia rekordów na 5 i 10km. Jeszcze w tym roku się nie udało, ale wierzę, że przyjdzie mój czas. Potrzeba tylko dużo cierpliwości. Rok 2019 to również dla mnie trudny okres braku motywacji do biegania. Szczęśliwie udało mi się przezwyciężyć te trudności i odzyskać radość z każdego kilometra. Planów na przyszły sezon na razie nie zdradzę, ponieważ sam się nad nimi zastanawiam. Możliwe, że ponownie spróbuję półmaratonu i maratonu, ale to na razie nic pewnego. Dlatego zapraszam na stronę na facebooku gdzie można śledzić moje biegowe poczynania i dowiedzieć się o mnie więcej. Najważniejsze jest zdrowie. Jeśli ono będzie to będę walczył i biegał.