„Stawać się lepszym biegaczem”. Relacja Kamila Rafelda z trzeciego w życiu maratonu.

 

WSTĘP.

 

            Bieganie jest bardzo ważną częścią mojego życia. Dostarcza mi wielu niezapomnianych i pięknych emocji. Wywołuje uśmiech na mojej twarzy i powoduje, że jestem szczęśliwy. Mogę zarazem pokonywać liczne ograniczenia i słabości wynikające z niepełnosprawności oraz spełniać swoje marzenia. To dzięki bieganiu integruję się ze społeczeństwem i mam tak wielu wspaniałych kolegów i przyjaciół. Startując w zawodach, mogę najlepiej sprawdzić czy moje treningi przynoszą efekty. Odkąd rozpocząłem moją przygodę z bieganiem, zawsze pragnąłem czerpać z tego wielką przyjemność oraz z roku na rok stawać się coraz lepszym biegaczem, „lepszą wersją samego siebie”. Na przestrzeni kilku lat przyznaję, że różnie z tym bywało. Niemniej jednak ostatni rok, a także początek obecnego to dla mnie super czas, w którym widzę stały progres dotyczący mojego biegania. Zauważam  pozytywne zmiany w moim organizmie, a dodatkowo potwierdzają to osiągane przeze mnie wyniki. Wszystko to bardzo cieszy i motywuje do dalszej pracy. Oczywiście kosztuje mnie to też trochę czasu, zdrowia i wysiłku, ale przeżywając takie cudowne chwile jak podczas niedzielnego maratonu, mogę śmiało powiedzieć, że warto jest mieć w życiu jakąś pasję. Moją jest zdecydowanie bieganie. Maraton, nazywany przez biegaczy królewskim dystansem jest dla wielu spełnieniem marzeń i ukoronowaniem wielu miesięcy ciężkiej treningowej pracy. Właśnie tak było w moim przypadku.

 

Kiedy w 2016 roku spełniłem marzenie i przebiegłem ten dystans nie przypuszczałem, że będę chciał więcej. Tym bardziej, że byłem totalnie wykończony i bez sił. Niezapomniane chwile i ogromne szczęście na mecie, jakiego wtedy doświadczyłem spowodowały, że wracając myślami do wspomnianych wydarzeń zapragnąłem spróbować po raz kolejny. W tamtym roku bardzo spontanicznie i niespodziewanie wystartowałem i przebiegłem drugi raz królewski dystans. Byłem szczęśliwy i już troszkę mniej wykończony, ale jednak wciąż bardzo „sponiewierany”. Dlatego właśnie postanowiłem wrócić w przyszłym roku jeszcze lepiej przygotowany i jako lepszy biegacz zmierzyć się z maratonem po raz trzeci. Wielkim skarbem są dla mnie wspomnienia ze wszystkich zawodów w których do tej pory brałem udział. Zostaną one ze mną na zawsze. Każdy start ma swoją historię i dostarcza przeważnie pięknych emocji. Jeżeli chodzi o mnie to przebiegnięte półmaratony i maratony są jednak trochę ważniejsze, być może ze względu na swoją długość i na wkładany przez mnie wysiłek w te biegi. Wszelkie zaś zdjęcia, wpisy na portalach społecznościowych, czy przede wszystkim relacje z zawodów pozwalają nam zachować te piękne wspomnienia i cieszyć się nimi jak najdłużej. Ja lubię pisać i dzielić się swoimi przeżyciami ze startów i innych inspirujących wydarzeń. Wracając do tego co najważniejsze, tak jak już wspomniałem postanowiłem, stoczyć kolejną walkę z dystansem ponad 42 km. Miało mieć to miejsce 22 kwietnia 2018 roku w Warszawie podczas 6 już edycji ORLEN WARSAW MARATHON.

 

PRZED STARTEM.

 

            Przygotowania do planowanego wyzwania rozpocząłem od grudnia. Miałem więc ponad 4 miesiące na szlifowanie formy i ogólnorozwojowe ćwiczenia wzmacniające. Jeżeli chodzi o treningi biegowe, to główny nacisk położyłem na spokojne długie rozbiegania i mocny akcent siły biegowej. Znając swój organizm najdłuższe ponad 20 km wybiegania starałem się umiejętnie rozkładać w czasie, aby zbytnio nie eksploatować organizmu. Raz zrobiłem 30 km. Trening miał być efektywny przede wszystkim. Ważniejszy był dla mnie tygodniowy kilometraż i regularność oraz podbiegi. Pierwszy raz w mojej karierze udało mi się za to wykonywać w domu ćwiczenia siłowe i stabilizujące oraz wzmacniające mięśnie brzucha. Nie zaniedbywałem też ćwiczeń rozluźniających i rozciągania. Wymienione aspekty treningowe bardzo mnie cieszyły i myślę, że wpłynęły bardzo korzystnie na moją formę. Jako uzupełnienie biegania chodziłem na spacery i wykonywałem trening eliptyczny. Bieganie sprawiało mi radość, a najcięższe jednostki tylko hartowały i dodawały pewności siebie. Najważniejsze, że była systematyczność i obyło się bez większych problemów zdrowotnych.  Organizm fajnie znosił treningi i reagował na zmęczenie. Wszystko szło bardzo dobrze i z optymizmem patrzyłem w przyszłoś. Kontrolne starty na 5 km w Biegu Tropem Wilczym i na 10.8 km na „Argathlonie” wypadły nie najgorzej. Rewelacji nie było, ale wiedziałem, iż najważniejsze zawody dopiero przede mną. Pierwszym poważnym sprawdzianem formy przed maratonem i zarazem jednym z dwóch moich najważniejszych wiosennych startów był  Półmaraton Warszawski. Udało mi się pobiec go znakomicie i pobić dosyć znacznie swój rekord życiowy. To był bardzo dobry prognostyk i nadzieja, że na królewskim dystansie będzie dobrze. Wynik z połówki wskazywał, że jestem w stanie pobiec maraton nawet w 4 godziny. Ja o tym nie myślałem, ale zdawałem sobie sprawę, że maraton to inna bajka i przez własne doświadczenia czułem, iż o taki wynik będzie jednak bardzo ciężko. Nastawiałem się na walkę i jak zwykle, na pokazanie wszystkiego najlepszego na co mnie stać w danym momencie. Mój optymizm lekko się zachwiał, gdy na początku kwietnia dopadło mnie mocne przeziębienie. Doszedł do tego jeszcze bardzo trudny 25 km trening na 2 tygodnie przed startem i dziwne bóle mięśniowe oraz spadek formy na tydzień przed biegiem. Być może był to tylko stres, ale końcówka przygotowań nie była zbyt łatwa. Jakby tego było mało prognozy pogody na niedzielę 22 kwietnia nie były najlepsze dla biegaczy. Na to jednak nie miałem wpływu tak wiec starałem się o tym nie myśleć za bardzo. Skupiałem się natomiast na pozytywnym myśleniu i powtarzałem sobie, że te gorsze momenty nie mogą przekreślić całych udanych 4 miesięcznych przygotowań. Jak zwykle mogłem liczyć na wsparcie i dobre słowo od najbliższych i przyjaciół.

 

W sposób szczególny dziękuję Pauli i Kasi oraz Arturowi, Adamowi i Mariuszowi za wprowadzenie spokoju w moje myśli i super motywację. Kilka ostatnich dni przed Orlenem poświęciłem tradycyjnie na regenerację, dobry sen i łapanie świeżości. Ostatni mocniejszy akcent zrobiłem w niedzielę, a wiec 7 dni przed maratonem. Starałem się zadbać o wszystko, aby być w najlepszej formie 22 kwietnia. Dieta moja oparta była na węglowodanach. Dominował makaron, ryż, chude mięso i warzywa oraz owoce. Starałem się też bardzo dobrze nawodnić organizm. Wiedziałem, że jestem super przygotowany, dlatego z wiarą i uśmiechem czekałem na to maratońskie wyzwanie. Cieszyłem się na samą myśl, że będę mógł zmierzyć się z pod 42 kilometrową trasą. Głównym celem jaki sobie postawiłem  było ukończenie maratonu w zdrowiu i czerpanie jak największej radości z pokonywanych kilometrów.  Mając doświadczenie z poprzednich startów miałem w głowie plan na ten bieg. Wiedziałem na co mnie stać, ale nie zakładałem sobie jakiegoś konkretnego wyniku który muszę osiągnąć. Chciałem pobiec najlepiej jak potrafię i wykorzystać swoją formę oraz jak sądziłem bardzo dobre przygotowanie do tych zawodów. Mając na uwadze to o czym pisałem we wstępie,  jak również to jak poprzednie dwa maratony dały mi w kość i fakt, że jestem ambitny pragnąłem pokazać, że jestem lepszym biegaczem niż rok czy dwa lata temu. Moją dewizą jest przecież stawanie się lepszą wersją samego siebie. Najlepszy mój wynik na królewskim dystansie wynosił do tej pory 4.48.43. Postanowiłem zatem zmienić ten stan rzeczy. Musiałem to zrobić z głową i rozsądkiem, ale również z sercem i ambicją. Takie podejście do maratonu przynosi według mnie pozytywne efekty. Czy tak było w moim przypadku o tym w dalszej części relacji.

 

DZIEŃ STARTU I WRAŻENIA Z TRASY.

 

            Wreszcie nadszedł, ten długo wyczekiwany dzień. Miała nastąpić weryfikacja mojej formy, którą budowałem tak sumiennie i z zaangażowaniem przez całą zimę. Jak zwykle ostatniej nocy przed zawodami nie spałem zbyt dobrze i twardo. Obudziłem się tuż po 4 rano. Szybka poranna toaleta, ostatnie pakowanie i oczywiście śniadanie. Tradycyjnie u mnie jedna kanapka z szynką, oraz bułki z dżemem i banan. Trochę izotonika i wody wypiłem, a potem już tylko kopniaki na szczęście od rodziców i ruszam aby spełniać swoje marzenia i realizować biegową pasję. Zapowiada się piękny i bardzo słoneczny dzień, co z perspektywy  maratończyków nie jest zbyt dobrą informacją. Ja jestem jednak zmotywowany  i pełny pozytywnych myśli. Nie znaczy to, że się wcale nie stresowałem. Uznaję to jednak za normalny stan przed ważnymi zawodami. Tym razem do Warszawy jadę samochodem razem ze Sławkiem, Karolem, Arturem i Kornelią, a po drodze dołącza do nas także Jacek. Podróż mija bardzo przyjemnie i dosyć szybko. Jest wesoło i bardzo motywująco. Wszyscy mamy swoje oczekiwania,  plany i głęboko wierzymy w ich pomyślną realizację. Szczęśliwie docieramy do stolicy, gdzie z małymi problemami parkujemy auto i po ostatnich przedstartowych przygotowaniach udajemy się w stronę depozytów, aby zostawić rzeczy. Następnie spotykamy resztę Biegusiowej ekipy. Jest Nas sporo gdyż kilka osób biegnie tego dnia także na 10 km w biegu towarzyszącym maratonowi.

kamil 1

Robimy wspólną fotkę, przybijamy piąteczki i życzymy sobie powodzenia, a następnie udajemy się do swoich stref startowych. Po drodze robię zdjęcie z Danielem i Sebastianem, którzy debiutują na królewskim dystansie. Umawiamy się z Sebą, że będziemy od początku biec razem, wspierając się i współpracując na trasie. Jeśli zaś sytuacja w trakcie biegu rozwinie się inaczej to zgodnie i bez żalu walczymy dalej samemu. Stajemy w strefie startowej. Obok nas jest Kornelka, Jacek i witaminka Kasia. Ostatnie słowa otuchy i przekazywanie sobie pozytywnej energii i  już słychać z głośników Mazurka Dąbrowskiego, który śpiewany jest z okazji 100 rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Jestem skupiony i pełny wiary w powodzenie misji przebiegnięcia maratonu. Czuję respekt i obawę  szczególnie przed skurczami. Nie wiem też jak zachowa się mój organizm po 30 kilometrze. Wiem natomiast jedno. Zrobiłem wszystko co możliwe aby być w tym miejscu i cieszyć się bieganiem przez kilka ładnych godzin.  Mam w głowie plan i wiem co mam robić, aby go osiągnąć. Jest bardzo  słonecznie i ciepło dlatego odczuwalna temperatura powietrza jest wyższa.  Jestem jednak spokojny, a uśmiech przyjaciół obok dodaje mi skrzydeł. Jest nareszcie końcowe odliczanie i wraz z kilkoma tysiącami śmiałków ruszam na trasę 42.195 km. Maraton jest dla mnie wielkim wyzwaniem ale i nagrodą za wszystkie treningi i wylane litry potu. Pierwsze 3  kilometry bardzo spokojnie, aby się rozgrzać i sprawdzić czy wszystko z nogami w porządku.  Po ostatnich treningach trochę się tego bałem. Szybko jednak doszedłem do wniosku, że na szczęście wszystko gra. Tak więc kilometr po kilometrze coraz swobodniej zaczynam łapać odpowiedni rytm. Biegniemy razem z Sebastianem. Już na początku do przodu wraz ze Sławkiem ruszyła Kornelia. Ja jednak miałem swój plan i starałem się go trzymać. Pierwszy punkt nawadniania i od razu korzystamy z niego i to dosyć intensywnie. Zdradzę  Wam, że był to element taktyki na ten bieg w moim wykonaniu. Miało mi to pomóc w końcówce tego wielkiego wysiłku. Sebastian również wprowadził w życie ten plan. Spokojnie wbiegamy na Stare Miasto i mijamy 5 km, aby za moment powalczyć na jedynym widocznym wzniesieniu podczas maratonu. Nogi pracują swobodnie i bardzo ładnie udaje się złapać równe tempo.  Biegnie mi się fajnie, ale wiem że to dopiero początek. Kolejne kilometry upływają dosyć szybko. Jest luz i uśmiech na twarzy, tak więc Krakowskim Przedmieściem i Alejami Ujazdowskimi docieramy do 10 km, wcześniej korzystając z drugiego punktu odżywiania na trasie. Mniej więcej tutaj mija nas Kamil, z którym wymienimy miłe pozdrowienia i dalej bez szarpania biegniemy do celu. Około 12 km biorę pierwszy żel energetyczny. Właściwie następne kilkanaście kilometrów to bardzo dobry okres w naszym wykonaniu. Tempo mamy dobre i przede wszystkim równe. Chciałbym podkreślić, że jeżeli chodzi o tempo na poszczególnych odcinkach trasy to było ono wyższe od tego średniego jakie wyszło, natomiast korzystając z każdego punktu odżywczego automatycznie zwalnialiśmy, aby jak najlepiej uzupełnić płyny. Takie jednak mieliśmy założenia i tego się trzymaliśmy. Mniej więcej miedzy 15 a 20 kilometrem mijamy się dwa razy z radomską ekipą Biegusiem.pl. Zagrzewamy się do boju i lecimy dalej każdy swoim rytmem. Miło jest jednak na trasie spotkać uśmiechnięte buzie kolegów z grupy. Robi się coraz bardziej gorąco, ale biegnie mi się dalej super. Nie tylko nogi, ale również i ręce bardzo mi pomagają. Staram się uśmiechać i pozdrawiać licznych kibiców na trasie, którzy świetnie dopingują nas biegaczy. Zresztą na Ursynowie  spotykamy 2 zorganizowane punkty kibica. Mijamy 21 kilometr i mówię do Sebastiana, że teraz zaczyna się prawdziwa walka. Zdaję sobie sprawę, że będzie dużo trudniej. Jednocześnie wiem, że trenowałem ciężko i wierzę, że w drugiej części maratonu to musi zaprocentować. Uznałem, że to jest też dobry moment aby coś zjeść. Biorę wiec z punktu odżywiania banana i 2 kawałki gorzkiej czekolady.  Seba zaczyna minimalnie odczuwać skutki narzuconego przez nas tempa. Nie poddaje się jednak tylko biegnie obok mnie. Zaczyna niestety coraz mocniej wiać wiatr. Przed 23 km wyciągam i biorę drugi żel. Jestem zadowolony gdy dobiegamy do 25 km i spoglądam, na zegarek. Nieźle to wszystko wygląda, ale teraz nie mogę osłabnąć tylko muszę ciągnąć dalej tym równym i fajnym tempem. Mobilizuję się i ruszam dalej. Wiatr zaczyna być coraz mocniejszy. Niestety po chwili odwracam się i nie widzę Sebastiana.  Jeszcze przez moment wypatruje Go, i choć nie słyszę jak krzyczy abym nie czekał  to uświadamiam sobie ze muszę radzić sobie już sam. Od tej pory rozpoczynam samotną maratońską walkę. Widzę na twarzach moich kolegów biegaczy coraz większe zmęczenie, ale również i determinację w dążeniu do celu. Ja także nie poddaje się tylko wykorzystując moje doświadczenie chowam się w grupie, która biegnie za „zającem” na 4.15 i parę kilometrów z nimi biegnę . To pozwala mi trochę odetchnąć i schować się przed najgorszym wiatrem.  Dobiegam wreszcie do 30 km. Tutaj zaczyna się najważniejszy moment maratonu. Na tym punkcie pomiarowym mam czas trochę lepszy niż 4.15. Nie myślę jednak o wyniku, a moim najważniejszym celem na ostatnie 12 km jest to, aby nie stracić tego fajnego rytmu i nie osłabnąć za bardzo. Pragnę równym i mocnym krokiem pobiec aż do mety.  Niebawem na trasie spotykam Jacka i Kornelię. Pozdrawiamy się i życzymy sobie powodzenia. Zachęcam Ich do wspólnego biegu, ale z wielką życzliwością dziękują i motywują mnie abym leciał do przodu sam. Bałem się co będzie się działo po 30 kilometrze ze mną. Biegnąc jednak  dalej czuję, że mam moc. Uśmiecham się do  siebie gdy na ulicy Sobieskiego spoglądam na ściany budynków wokoło. Wierzę, że tym razem nie spotkam się ze „ścianą maratońską”. Tak rzeczywiście jest. Krok za krokiem energicznie machając rękami przybliżam się do upragnionego celu. Około 35 km biorę ostatni żel energetyczny. Pogoda daje mi się we znaki, ale z uporem i determinacją biegnę przed siebie. Dodatkową energią i motywacją jest dla mnie fakt, że zaczynam wyprzedzać coraz więcej biegaczy. Wiem, iż przyjąłem doskonałą taktykę. Mój organizm bardzo mi pomaga i w porównaniu do poprzednich lat czuję, że biegnę lepiej stylowo i bardziej swobodnie. Praca nad wzmocnieniem, brzucha i stabilizacją przynosi piękne efekty. Gdy po 38 km spotyka mnie nieznajomy biegacz i krzyczy „ale pięknie i równo biegniesz, tak trzymaj”  czuję w sercu niesamowitą radość i zdaje sobie sprawę, że pomimo gorąca i dokuczającego wiatru zaczynam wygrywać walkę z maratonem. Do mety jest już bardzo blisko, a ja pomimo narastającego zmęczenia czuję coraz większą radość na myśl o zbliżającym się finale moich 4 miesięcznych przygotowań i niedzielnych 42 kilometrów.  Wbiegam na Most Świętokrzyski, gdzie  z wielkim uśmiechem i entuzjazmem pozdrawiam kibiców oraz ustawionych w tym miejscu fotografów.

kamil1 2

Po chwili wypijam ostatni kubeczek wody i już słyszę spikera i radosne okrzyki kibiców. Łapie mnie jedyny tego dnia skurcz. Na szczęście mały i niegroźny. Po za tym gdy widzę tabliczkę z napisem 41 km nie przejmuję się drobnym bólem tylko z euforią zaczynam finiszować. Ostatnia prosta, to w moim wykonaniu szalona radość. Podnoszę ręce do góry i z ogromnym uśmiechem i dumą wpadam na metę  ORLEN WARSAW MARATHON.  Zrobiłem to po raz 3 w karierze. Tym razem jednak bardziej świadomie i z pełnym przekonaniem o tym że jestem na to gotowy. Spoglądam na zegarek, a na nim widnieje czas 4.15.40. Jest nowy rekord życiowy, który udało mi się poprawić o 33 minuty. Odbieram piękny pamiątkowy medal i cieszę się również z tego, że w zdrowiu i bezpiecznie pokonałem dystans 42.195 km. Zawsze staram się dążyć do postawionych celów. Najważniejszym sportowym celem było i jest dla mnie to aby być lepszym biegaczem i rozwijać się. Myślę ze opisany maraton jak również wcześniejszy półmaraton pokazują, że udaje mi się realizować te założenia w sposób bardzo udany.

 

PODSUMOWANIE.

 

            Przebiegnięcie maratonu było dla mnie dużym wyzwaniem, ale również niesamowitym przeżyciem. Pozostaną mi po tym starcie cudowne wspomnienia. Kiedy po niedzielnym biegu włączyłem telefon i zobaczyłem smsy  od  moich najbliższych poczułem w sercu wielką radość. Wszyscy byli ze mnie dumni i cieszyli się z mojego szczęścia. To samo spotkało mnie na facebooku. To miłe wiedzieć że mam tak  wiele życzliwych osób wokół siebie. Cieszę się ogromnie z tego, że pokazałem mądrość, ambicję i wytrwałość w dążeniu do celu. Pobiegłem najlepiej jak mogłem i absolutnie nie żałuję, że na przykład nie złamałem 4 godzin. Jestem ambitny, ale umiem cieszyć się z tego co mam, a wiem też ile kosztuje mnie wiele rzeczy, dlatego jestem z siebie dumny. Cieszy, że ciężka praca treningowa przyniosła takie wspaniałe rezultaty.  Byłem przygotowany nie tylko biegowo, ale też ogólnorozwojowo i psychicznie oraz miałem wsparcie. Dlatego właśnie osiągnąłem sukces. Przygotowania do maratonu kosztowały mnie jednak dużo wysiłku i czasu. Dlatego pora na odpoczynek i regenerację. Oprócz Biegusiowych Mistrzostw nie planuję na razie większych startów. Być może coś samo się trafi, natomiast bardziej konkretne zawody i walka na krótszych dystansach czekają na jesieni. W tym okresie zaś chcę  biegać dla przyjemności i na większym psychicznym luzie. Po prostu będę się bawił. Planowałem w tym roku ograniczyć lekko ilość startów i tego postaram się trzymać. Chciałbym podziękować moim najbliższym, że troszczą się o mnie i bardzo mi kibicują. Maratoński sukces zawdzięczam też Wam przyjaciele. Bez waszego wsparcia, dobrej rady i pozytywnej energii byłoby dużo trudniej. Wszystkim serdecznie i z całego serca dziękuję. Wielkie podziękowania dla  mojej przyjaciółki i nieoficjalnej trenerki Pauli za wspólne najdłuższe treningi i liczne cenne wskazówki oraz nieustaną wiarę we mnie. Słowa uznania należą się Sebastianowi za wspaniałą współpracę na trasie maratonu.  Dużo zyskałem też dzięki mojemu rehabilitantowi Piotrkowi, z którym pracowałem na turnusie w Złotowie. Wszystkim bez wyjątku dziękuję za komentarze i dobre słowa otuchy po treningach i startach. To skarb mieć takich kolegów i przyjaciół. Dzięki za gratulacje które dostałem. Ja również gratuluję Wam wspanialej walki i uzyskanych wyników podczas niedzielnych maratonów. Wszyscy jesteśmy zwycięzcami. Cieszę się z udanych debiutów i sercem jestem z Jackiem, któremu tak niewiele zabrakło. Wierzę też mocno w Artura, który pokaże jeszcze nieraz mistrzowską formę. 22 kwietnia w Warszawie po raz kolejny przeżyłem piękne chwile, które zostaną ze Mną na zawsze. Sukces ten dedykuję moim rodzicom i całej cudownej rodzinie oraz przyjacielowi, którego już nie ma wśród nas. Arturo to dla Ciebie !!!

31131423 2089447274678407 5597833715297288192 n

                                          

...a  TU znajdziecie wyniki naszej całej ekipy ?.

Zdjecia: fotomaraton.pl, Mariusz Kryske, Spójnia Photo

Kalendarz wydarzeń

Maj 2024
P W Ś C P S N
1 2 3 4 5
6 7 8 9 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 29 30 31
  • nasze biegi
  • polecane biegi

 

 

fdm wroblewska