VI Orlen Warsaw Marathon, a mój czwarty rozpoczął się tak naprawdę już w pierwszych dniach grudnia. 5 miesięcy przygotowań, w trakcie których miałem super okresy treningów i te gorsze, gdzie albo mi się nie chciało biegać i odpuszczałem te szybsze treningi albo mi te treningi wychodziły dużo wolniej niż założenia. Mając na uwadze, że docelowy i najtrudniejszy start czeka mnie 1 czerwca , maraton powinienem tak rozegrać aby nie wyeksploatować organizmu na maksa. W trakcie podejścia do treningu marzyło mi się zaatakowanie 3h, ale gdzieś po drodze plany te trzeba było weryfikować ponieważ nie udało mi się pobiec żadnego treningu tempowego w tempie szybszym niż 4:18. Realnie oceniałem swoje możliwości na 3:05, a jeżeli wszystko zagra jak należy to może 3:03.

W stosunku do poprzednich lat zmieniłem nieznacznie przygotowania do maratonu. Po pierwsze więcej zawodów, ale bieganych z pełnego treningu (wyjątek półmaraton warszawski). Po drugie jak najwięcej lasu, jak najmniej asfaltu, starałem się tak planować biegi by tylko tempo maratońskie biegać po twardym, ze względu na różne pory mojego biegania ciężko mi wychodziło trzymanie się tego założenia. Po trzecie interwały na stadionie sugerując się tempem okrążeń, a nie GPS. Po czwarte część długich wybiegań, które do tej pory latałem w II zakresie tętna zastąpić trochę wolniejszymi wybieganiami, ale w urozmaiconym terenie.

2 dni przed startem klasycznie zacząłem się faszerować masłem czekoladowym i duża ilością izotoników własnej produkcji (nie, to nie były %). Mając na uwadze prognozy pogody i w pamięci start sprzed dwóch tygodni gdzie w pełnym słońcu już przed startem chciało mi się pić, a po 6km tak mnie zasuszyło że miałem ochotę zejść z trasy, kwestia właściwego nawodnienia stała się dla mnie bardzo ważna, jeżeli nie najważniejsza.

Poranek startowy to klasycznie już stres i myśl w głowie „ale mi się nie chce” - to może zwiastować jedno, jeśli samopoczucie jest ok to będzie dobrze. Pełne słońce skłoniło mnie do założenia na siebie najlżejszych ciuchów jakie posiadam, koszulka z najkrótszym rękawem, najkrótsze spodenki, najkrótsze skarpetki i do tego prawie nowe buty - białe. Patrzę na nie i za każdym razem z uśmiecham, aż nie dowierzam, że je kupiłem. Wspólne foto z grupą biegusiem.pl. Niesamowite jak dużo osób postanowiło zmierzyć się z maratonem – super sprawa. Wspólna rozgrzewka z Arturem i Andrzejem i szybko do strefy startowej – niestety gdzieś gubię chłopaków i zostaję sam. Plan na start mam jeden – biegnę na samopoczucie i weryfikować czas co 3km – idealnie będzie jeśli będę każdą trójkę robił w 13 minut. Tylko to pogoda pełne słońce. Czy nie strzaska mnie gdzieś na trasie? W tej chwili 3:05 brałbym w ciemno.

 

31183574 1845985078784957 1163896324386995004 n

 

Start. Ruszamy. Pierwszy kilometr o dziwo bez ścisku, ale już tutaj wyprzedzam sporo osób, wychodzi w 4:18, następne nawet szybciej, ale czuję się ok i tętno w założonym zakresie. Na podbiegu Boleść nawet widzę, że powoli zbliżam się do baloników na 3h. Mijamy Stare Miasto i na Krakowskim gdzieś na 7 kilometrze dostrzegam chłopaków Artura i Andrzeja. Podrywam się i doganiam ich chwilę później. Biegniemy wspólnie, ale jeszcze przed palmą stwierdzam, że grupa biegnie dla mnie za szybko i odpuszczam. Biegnę swoje, na samopoczucie, zające wraz z wielką grupą i biegusiami powoli się oddalają. Będąc za tą grupą jest mi zdecydowanie łatwiej, przede wszystkim przy wodopojach.

I tutaj chwila przerwy by oddać ukłony dla organizatorów. Planowo punkty nawadniające miały być co 5-6km, ale chyba pod wpływem pogody zdecydowali się je zagęścić i stały nie rzadziej niż co 3 km, a czasami nawet co 2km. Piłem na każdym punkcie i na każdym moczyłem też głowę (chyba tylko pominąłem ostatni  punkt na 41 kilometrze) dzięki temu ani przez chwilę nie dopadła mnie myśl, że chce mi się pić.

Wracam do biegu. Po 15km mam już minutę przewagi nad założonym przez siebie czasem i chyba jestem w czasie na złamanie 3. Nie może być – chyba źle liczę. Zwłaszcza, że zające są już grubo ponad 100 metrów przede mną. Tam gdzie tylko się da biegnę w cieniu – słonko naprawdę zdrowo przygrzewa. 19km widzę jak gdzieś przede mną w górę poszedł czerwony balonik. No ładnie któryś z zająców zgubił swój znacznik, ale po chwili mijam zająca – zszedł z trasy. Nie wiem co o tym myśleć, lepiej nic nie myśleć. Połówka wychodzi według zegarka 1:30:01. Szok i niedowierzanie. A zająca drugiego nawet nie widzę przed sobą, ale cały czas wyprzedzam zawodników którzy już nie wytrzymali tempa. Dopiero teraz pojawiła się myśl czy stać mnie na 3h. eee. Biegnę swoje, zobaczymy co będzie. 24km to zbieg w kierunku pól i łąk. Przez chwilę mam wrażenie że kilkadziesiąt metrów może 100 metrów przede mną widzę pomarańczową koszulkę Artura. Niemożliwe, powinien być około 200 metrów dalej.  25km nawrót. Są rzeczy które się nigdy nie zmienią i których można być zawsze pewnym. Jedną z nich jest w "mordewiatr" na Orlen Warsaw Marathon między Powsinem, a Wilanowem. Tak było i tym razem. Może nie był tak mocny jak na poprzednich edycjach, ale jeden z podmuchów omal nie zdmuchnął mi czapki. Niestety ten wiatr będzie już towarzyszył prawie na całej trasie, aż do Świętokrzyskiego.

 

31230613 1845297525520379 4937726788349082224 n

 

Przez poprzednie 3 lata zawsze głupi parłem pod ten wiatr. Tak bogate doświadczenie nauczyło mnie jednego, trzeba się chować za innych i z takim nastawieniem wbiegłem na Przyczółkową. Ale, ale wszyscy przede mną biegną niesamowicie wolno, nie mam za kim się zatrzymać, przeskakuje tylko między jednym a kolejnym wyprzedzanym zawodnikiem. Według statystyk na tym odcinku, aż do Sobieskiego wyprzedam aż 40 zawodników, ale i moje tempo  przed 30 kilometrem zaczyna spadać. W tym tempie wiem, że trójka się oddala. Po chwili wiem już też, że wzrok mnie nie mylił gdy wypatrzyłem Artura, teraz jest już na wyciągnięcie ręki. Mijam go pytając co tutaj robi, po minie widzę że nie jest dobrze. Ruszam dalej w swoim tempie, a od Artura słyszę „złam trójkę”. Na 35km widzę też Orła. Łapię go i proponuję wspólny bieg. Andrzej trzyma się mną może przez 500 metrów ale odpuszcza i zostaję sam. To też moment, gdzie moje tempo spadło bardzo wyraźnie i wszystkie km są już powyżej 4:20. Mam do wyboru albo cisnę i walczę o 3h albo na samopoczucie i zerkam na tętno. Ewidentnie zacząłem słabnąć, a do mety 8km. Nie czułem się na tyle mocny by powalczyć i wybrałem opcję 2. Według moich obliczeń jeśli się nie zepsuję to na mecie będę w czasie 3:01:30 – 3:02:00 – czego chcieć więcej. Poza tym muszę pamiętać, że to tylko część przygotowań przed docelowym startem. Nie mogę pozwolić sobie by się w pełni wyeksploatować.

Wisłostrada – nawet nie pamiętam, że tam biegliśmy poza jednym szczegółem. Przed kolejnym punktem nawadniania obok wolontariuszy zatrzymał się rowerzysta, który ze swoją córeczką (góra 2 lata) trzymali kubeczek z wodą. Złapać ten kubek z wodą w biegu było nie możliwe, dlatego chyba wszyscy ich mijali. A ja postanowiłem zatrzymać się, schylić i wziąć właśnie ten kubek, mina dziecka niesamowita ;). To musiał być chyba dla mnie ciężki odcinek, bo zaliczyłem 2 najwolniejsze kilometry podczas całego biegu.

Skręt na Świętokrzyski. Wreszcie przestało wiać w twarz. Normalnie ten most na każdym treningu pokonuję nie myśląc, że to most. Teraz poczułem, że tutaj jednak nie jest płasko. Tłum kibiców. Pozwoliłem sobie „puścić oko” i z uśmiechem na ustach zakręciłem pętelki dłońmi. Po chwili zrobił się tam olbrzymi hałas, że aż mnie ciarki przeszły, coś niesamowitego, jakby cały świat poza tym przestał istnieć. Niesiony takim dopingiem most pokonałem błyskawicznie. Pozwoliłem sobie powtórzyć tą prośbę o doping jeszcze dwukrotnie - na zbiegu z Świętokrzyskiego i po wejściu na ostatnią prostą prze metą na błoniach Narodowego. Od tego momentu zostałem już tylko ja i mój maraton. Niesiony dopingiem. Głos spikera „zbliża się kolejny zawodnik do mety” . W tym momencie byłem pewien, że to musi chodzić o mnie. Wystrzał dymu po obu stronach trasy. Szpaler cheerleaderek. Meta.

 

31393230 1849569635093168 7935630921577067822 n

 

Do tej pory nie dociera do mnie jak dobrze mi poszło. Pomimo niesprzyjającej pogody wszystkie inne czynniki zagrały i udało się dowieźć tak dobry wynik do samej mety. Do tej pory nie czułem się tak wspaniale na żadnym finiszu. Przed startem i po zarzekałem się, że to mój ostatni maraton. Dziś nie jestem tego już pewnie. Jeżeli zdecyduje się na kolejny to być może będzie to powtórnie Orlen, a jeżeli miałby to być inny to życzyłbym sobie by organizacyjnie był tak super przygotowany jak właśnie Orlen. Czy żal 3h? Trochę żal, ale końcówka pokazała że mógłbym nie wytrzymać jeśli zdecydował bym się na przyspieszenie. Wydaje mi się że biegłem blisko granicy swoich możliwości i bardzo łatwo było przekroczyć tą cienką linię. Może kiedyś.

Podziękowania należą się organizatorom, wolontariuszom. Ale przede wszystkim mojej rodzinie którzy dzielnie znoszą moje codzienne wieczorne i poranne udeptywanie miasta. Bez tej wyrozumiałości, wparcia i zrozumienia które towarzyszy mi każdego dnia nie byłbym w tym miejscu gdzie jestem teraz.

fot. Mariusz Kryske, Orlen Warsaw Marathon

 

PS. Jacek-szybkiego powrotu do zdrowia.

Wyniki całej naszej grupy znajdziecie TU.

Inne relacje z tych zawodów - Relacja Artura Olka   Relacja Kamila Rafelda

 

Kalendarz wydarzeń

Maj 2024
P W Ś C P S N
1 2 3 4 5
6 7 8 9 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 29 30 31
  • nasze biegi
  • polecane biegi

 

 

fdm wroblewska